AUDIENCJA (1)
W połowie sierpnia grupa zaprzyjaźnionych osób, głównie przedsiębiorców, wraz z osobami towarzyszącymi przyjęta została przez księcia Liechtensteinu, Hansa Adama II von Liechtenstein na prywatnej audiencji. Opowiadamy okoliczności tego dość niezwykłego wydarzenia…
JW Hans Adam II von Liechtenstein
Monarchie
O dokonaniach księcia Liechtensteinu, Hansa Adama II von Liechtenstein dowiedziałem się kilka lat temu od Hansa H. Hoppe, w czasie polskiej wizyty tego wybitnego ekonomisty „austriackiego”, jesienią 2012 roku.
Wcześniej wiedziałem jedynie, że w tym niewielkim księstwie dzieją się „dziwne” rzeczy; że jest to najbardziej wolnościowe, zarazem najbogatsze państwo świata. Nie wiązałem jednak tych faktów z osobą monarchy tego niewielkiego alpejskiego księstwa. To, że Liechtenstein jest oazą dostatku i spokoju, tłumaczyłem raczej wielowiekową tradycją gromadzenia bogactwa i neutralnością geopolityczną, niż przemyślaną, konsekwentną, żeby nie powiedzieć, celową polityką księstwa, czy tym bardziej jego przywódcy.
Do monarchii miałem wtedy stosunek obojętny, traktując je jako rodzaj niewinnej fanaberii poddanych, w czym mnie utwierdzają doniesienia z dworu brytyjskiego, szwedzkiego, hiszpańskiego, czy jakichś innych. Bogactwo Liechtensteinu kojarzyłem więc raczej z bogactwem rodziny książęcej niż z przemyślaną, dalekowzroczną polityką władców tego egzotycznego kraju. To, że królowa Elżbieta II, król Karol XVI Gustaw, czy Filip VI, potomek dynastii Burbonów w Hiszpanii żyją w dostatku, nie świadczy wcale, że ktoś, kto słuchałby rad Ich Wysokości też stałby się bogaty. Zresztą europejscy monarchowie nie tylko nie mogą rządzić, ale co gorsza, rządzić nie chcą i nie potrafią. Stąd głównym ich orężem i atrybutem władzy stał się udział w orszakach, protekcjonalne pozdrawianie wiwatujących na ich cześć poddanych, którzy z reguły mają więcej praw, niż panujące im miłościwie monarchowie i monarchinie.
Profesor Hoppe wyprowadził mnie z błędu.
Co prawda, wszystkie europejskie monarchie podporządkowane są woli ludu, i jeśli ktoś się z rodzinami królewskimi liczy, to robi to raczej z przyzwyczajenia, przyzwoitości i szacunku dla przeszłości, a nie dlatego, że prowadzą one swoje narody do prosperity i szczęścia. Jest jeden wyjątek, podkreślił, Hans Hermann, właśnie Liechtenstein, gdzie władca jest władcą, i chociaż ogranicza go konstytucja, to przecież on sam ją zaprojektował i doprowadził do jej uchwalenia. To zaś, że rządzi[1] zawdzięcza poparciu[2] swego narodu. Co więcej, uzyskał to poparcie nie w wyniku populistycznych obiecanek, lecz wręcz przeciwnie, dzięki konsekwentnej polityce minimalizowania funkcji państwa, wolności gospodarczej i wolnego rynku.
Wierzyć mi się nie chciało, że gdzieś na Ziemi rządzi ktoś, kto ma tak ogromne poparcie; kto programowo minimalizuje podatki, rządzi przy pomocy referendów, a co najważniejsze, sprawuje władzę za własne, a nie podatnika pieniądze.
Zaproszenie
Podzieliłem się dobrą wiadomością z kilkoma znajomym, pytając, a właściwie proponując, abyśmy może zaprosili Hansa Adama II na któreś z naszych spotkań.
– Jeśli wiesz, jak zaprosić księcia, to zapraszaj. Mnie do tego nie mieszaj – skwitował, bez entuzjazmu.
Łatwo się mówi: zaproś księcia! Znałem wprawdzie kogoś, kto znał księcia Hansa Adama II i mógł ewentualnie pośredniczyć, ale zaraz okazało się, że zaproszenie do Polski z prywatną wizytą głowy państwa nie jest wcale takie proste. Raz, że wymaga to akceptacji najwyższych instytucji w państwie – jak mnie poinformowano w MSZ. Dwa, że kosztuje i to słono. Czekają nas znaczne koszty podróży i pobytu, bo przecież monarcha nie przyjedzie pociągiem, i nie zainstaluje się w zwykłym pokoju hotelowym; przelot musi być first class, a najlepiej private jet, a pobyt, to minimum apartament prezydencki w Bristolu. Jednakże największy wydatkiem i problemem będzie zapewnienie Wybitnemu Gościowi ochrony i bezpieczeństwa. Przecież ani dwór, ani książę Hans Adam II tych wydatków nie pokryje. A głowa państwa nie może sobie przylecieć, ot tak sobie. Gdyby w czasie pobyt przydarzył mu się jakiś wypadek, to mamy…wojnę z….Liechtensteinem!
W tej sytuacji było jedno wyjście: skoro książę nie może przyjechać do nas, my przyjedziemy do Niego. Odkrycie to zbiegło się w czasie z rozmową z doc. Dariuszem Jurusiem, filozofem z Uniwersytetu Śląskiego, który – jak się dowiedziałem – miał przewodzić międzynarodowej konferencji naukowej, organizowanej w sierpniu 2014 roku w Vaduz, stolicy Liechtensteinu. A ponieważ konferencja była otwarta, i pozostało na nią kilka wolnych miejsc, zapisałem się na nią bez wahania.
Kolejnym elementem składanki była książka napisana przez samego księcia, zatytułowana „Państwo w Trzecim Millenium”. Po przeczytaniu jej wiedziałem, że takiej okazji ominąć nie wolno. Ponieważ równocześnie przygotowania do konferencji zaczęły kuleć, i to z powodów zasadniczych, czyli finansowych, postanowiliśmy wziąć sprawy z swoje ręce i w miejsce konferencji zorganizować własne seminarium poświęcone odmienności Liechtensteinu jako państwa, do czego lektura książki księcia Hansa Adama była znakomitym odniesieniem. Ustaliliśmy termin seminarium na drugi tydzień sierpnia, licząc na to, że gdyby nie udało nam się uzyskać prywatnej audiencji u Jego Wysokości, Hansa Adama II, będziemy mogli przynajmniej ujrzeć go i posłuchać w czasie święta narodowego, które przypada na 15 sierpnia.
Docent Juruś, który z instytucjami akademickimi Liechtensteinem współpracuje od kilku lat, wystarał się o miejsce na zorganizowanie seminarium, oraz hotel dla jego uczestników. W kraju, w którym mieszka niewiele ponad 40 tysięcy osób, zaś terytorium nie przekracza 160 km kw., z czego gros stanowią góry, ruch turystyczny – i to głównie zimą – jest stosunkowo słaby, stąd znalezienie hotelu nie będzie wcale łatwe. Ale jednak znaleźliśmy.
Hotel Krone w Schellebergu miał wszystkiego 19 miejsc; zastanawialiśmy się, czy jest to „tylko 19”, czy może ”aż 19”? To, że my chcieliśmy się spotkać z księciem Liechtensteinu, nie oznacza wcale, że zechcą się z nim spotkać inni i to na seminarium poświęconym filozofii monarchii. Żeby nasz plan się powiódł trzeba nam było dokooptować, bagatela, 16 osób. Zapomniałem powiedzieć, że właścicielki hotelu, matka i córka, zgodziły się na wynajęcie nam sali seminaryjnej i kilku noclegów, pod warunków, że wykupimy cały hotel bagatela, prawie 6000 franków. Jeśli kompletu nie będzie, to ja i Darek Juruś będziemy musieli te 6000 franków skądś wysupłać. Nie zdradzając szczegółów dealu, ogłosiłem w trakcie jednej z audycji Kontestacji, że organizujemy w Liechtensteinie seminarium, dając do zrozumienia, że jak się pospieszą to być może zdążą, bo „jest jeszcze kilka wolnych miejsc”, i gdyby ktoś chciał pojechać, niech zadzwoni/napisze.
Frekwencja przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Wszystkie miejsca zostały zarezerwowane w ciągu 16 sekund; chętnych była wielokrotnie więcej niż wynosiła pojemność hotelu Krone w Schellebergu, jednej z 7 gmin, na które składa się księstwo Liechtenstein. Dołączyła do nas czwórka osób, które zakwaterowały się w sąsiedniej Austrii, jedna ze Szwajcarii, ostatecznie było nas na Zamku w Vaduz 23 osoby, wśród nich: 1 Irlandczyk, 3 Polaków z Wielkiej Brytanii, 1 rodak, niegdyś mieszkaniec Liechtensteinu, obecnie Szwajcar, jeden Polak z Czech, reszta z kraju dziadów…
Gdy już zaklepaliśmy czas i miejsce seminarium, zebrali uczestników, opłacili miejsca noclegowe napisałem list do księcia Hansa Adama II, z pytaniem: Czy byłoby możliwe zorganizowanie spotkanie, podczas którego uczestnicy seminarium poświęconego książce „Państwo w Trzecim Millenium…” mieliby okazję zadać Jego Wysokości kilka pytań? List wysłałem z Warszawy w poniedziałek, życzliwa, szczera i twierdząca odpowiedź od księcia nadeszła dokładnie tydzień później. Jego Najjaśniejsza Wysokość Hansa Adam II von Liechtenstein informował w niej, że zaprasza nas w dniu 16 sierpnia 2014 roku w godzinach śniadaniowych na Zamek w Vaduz na spotkanie, podczas którego odpowie na wszystkie pytania.
Nie ukrywam, że byłem tempem i bezpośrednim tonem listu od księcia zaskoczony.
Od prawie 4 miesięcy usiłuję się spotkać z szefową Muzeum w Zachęcie, napisałem do niej 10 listów, telefonowałem kilkadziesiąt razy i nigdy nie udało mi się z panią dyrektor porozmawiać, a tu głowa państwa i takie tempo. Dziwne, prawda? Tym bardziej, że to ja pani dyrektor chcę zrobić przysługę, a nie ona mnie. Już choćby dla tej różnicy klas, między naszą pożal się Boże demokracją a liechtensteińską monarchią, warto było tam pojechać.
Dla większości z nas spotkanie było przeżyciem, ale o tym w kolejnym odcinku poświęconym Audiencji w Vaduz.
Cdn.
Jan M Fijor