PODZIEL SIĘ

Tekst jest długi, ale nie zniechęcajcie się. Napisałem go na prośbę p. prof. Urszuli Grzelońskiej z INE PAN, która kwestionuje nie tylko rynek, ale i ludzkie działanie oraz subiektywne wartościowanie człowieka – podporządkowując je, jak to czyni gros etatystów,  dominacji i wszechmocy państwa i socjalizmu.  Dlatego własnie tekst ten może przysłużyć się w dyskusji z lewicą, od której w naszym świecie akademickim, nie mówiąc o polityce, mediach czy show biznesie  aż się roi.  Być może też pomoże obalić szereg mitów gospodarczych, na których – niestety – opierają się plany, marzenia i aspiracje wielu Polaków.

Czy rynek naprawdę jest zawodny[1]?

Argumentem zwolenników klasycznej ekonomii dobrobytu, mającym uzasadnić interwencje rządowe w gospodarkę, jest zawodność mechanizmów rynkowych, którą trzeba skorygować.

Konieczność korekty rodzi jednak kilka fundamentalnych problemów. Pierwszy, to ten, że rynek istotnie jest zawodny, ale zawodność ta nie wynika z jego niedoskonałości, lecz z niedoskonałości człowieka, którego decyzje ekonomiczne tworzą sieć powiązań zwanych rynkiem, drugi, że korekta niedoskonałości rynku dokonywana przez przedstawicieli rządu jest równie zawodna, co sam rynek, gdyż dokonywana jest przez tych samych niedoskonałych ludzi[2].

Od lat wiadomo, że lista zarzutów wobec wolnego rynku[3] jest długa[4] i obejmuje zarówno aspekty moralne, jak i wady gospodarcze czy polityczne – od rozbudzania chciwości, materializacji każdego aspektu życia człowieka, aż po niewydolność informacyjną i gospodarczą, niesprawiedliwość, na pogarszaniu poziomu życia kończąc. W niniejszym tekście skupiono się na omówieniu zarzutów stawianych najczęściej, oraz na próbach ich odparcia korzystając z dorobku austriackiej szkoły ekonomicznej (ASE). Podzielimy je na zarzuty egzystencjalne, a więc na takie, które dotyczą zawodności wywołanej wadami moralnymi, oraz na te, których przyczyną jest chęć równoczesnego osiągnięcia na rynku sprzecznych celów etycznych i ekonomicznych.

 

  1. Zarzuty egzystencjalne

 

  • Niesprawiedliwa dystrybucja

 

Podstawowym źródłem przekonania, że wolny rynek nie radzi sobie z dystrybucją dochodu jest (najprawdopodobniej) traktowanie go jako gry u sumie zerowej[5]. Pogląd ten zakłada, że aby jeden mógł zyskać, drugi musi stracić, innymi słowy, że zysk na wolnym rynku osiąga się wyłącznie w drodze wyzysku. Wszystkie pozostałe zarzuty dotyczące wadliwej dystrybucji, czyli niesprawiedliwego podziału dochodów z działalności gospodarczej są pochodnymi znanej tezy Montaigne’a[6]. Israel Kirzner twierdzi, że w krytyce kategorii zysku, przejawia się społeczne potępienie chciwości, zachłanności, egoizmu i innych zachowań, które – zdaniem krytyków wolnego rynku – dewaluują jednostkę i społeczeństwo. Konsekwencją powyższego jest teza o nierówności w osiąganiu korzyści, co jest czynnikiem zmuszającym rząd (władzę) do wyrównywania różnic[7].

Stąd dochodzimy do „teorii dystrybucji”, którą wielu współczesnych ekonomistów rozpatruje oddzielnie od teorii produkcji. Tymczasem dystrybucja, to zjawisko towarzyszące produkcji. Zarobki, czyli właśnie dystrybucja, to składniki produkcji, których cena jest ceną poszczególnych czynników produkcji. Teoria rynku – pisze Murray N. Rothbard – określa ceny i dochody uzyskiwane przez czynniki produkcji, a tym samym ich „funkcjonalną dystrybucję”[8]. To, ile każda osoba uczestnicząca w procesie produkcji otrzyma, czyli jaki jest jej dochód pieniężny, zależy od funkcji tej osoby w procesie produkcji. Składają się na to płace za pracę uczestników procesu produkcji, renta ziemska, odsetki od zainwestowanego kapitału etc. Są to de facto czynniki produkcji, a cały zarobek to ich cena. Bez zaangażowania czynników produkcji nie doszłoby do samej produkcji. Źródłem powstania czynników produkcji nie jest konfiskata, lecz oszczędności, z których powstały, oraz praca ich posiadaczy. Oskarżenia pod adresem rynku, że niesprawiedliwie dzieli dochody wynikają z przeświadczenia, jakoby czynniki produkcji były wspólnym dobrem, którego właścicielem jest każdy obywatel. Przywłaszczenie wspólnego dobra musi siłą rzeczy – twierdzą krytycy rynku – odbywać się kosztem pozbawienia takiej możliwości innych osób[9].

Mises zwraca uwagę[10], że pojęcie dystrybucji uległo dzisiaj zniekształceniu w stosunku do swego oryginalnego znaczenia. Dzisiaj opiera się ono na „handlowym” rozumieniu tego terminu: wyprodukowane towary zostają zgromadzone przez firmy zajmujące się hurtem/handlem/dystrybucją, które je następnie dystrybuują/rozsyłają. Nie jest to jednak rozumienie dystrybucji, o jakie chodzi przedstawicielom klasycznej teorii dobrobytu, największym, obok socjalistów, krytykom wolnego rynku.

Podsumowując: produkcja i dystrybucja to dwa procesy występujące nierozerwalnie. To dwie strony tego samego medalu[11]. Na wolnym rynku nie dochodzi osobno do produkcji, i osobno do dystrybucji. Oba te zjawiska są ze sobą nierozerwalnie powiązane.

 

  • Redystrybucja, postulat dążenia do równości

 

Implikacją „niesprawiedliwego” podziału zysków jest domaganie się wyrównania krzywd. Popularną metodą, która zdaniem krytyków rynku ma dystrybucję uczynić sprawiedliwą jest tzw. redystrybucja. Redystrybucja to interwencja państwa opierająca się najczęściej na mechanizmie transferu majątku od osób osiągających dochody powyżej pewnego pułapu (ceiling) do osób o dochodach poniżej pewnego poziomu (floor)[12]. Redystrybucja jest potężnym narzędziem ekonomicznym i politycznym, o czym świadczą chociażby jej rozmiary. W większości krajów rozwiniętych, zwanych z powodu rutynowego stosowania mechanizmu redystrybucji państwami dobrobytu, albo opiekuńczymi (welfare state) – do grupy tej należy także Polska –  wartość transferów w ramach redystrybucji stanowi niekiedy ponad połowę  budżetu państwa[13]. „Redystrybucjonizm – twierdzi Bertrand de Jouvenel –zaczął się od poglądu, że jedni mają zbyt mało, a inni zbyt wiele”[14]. Przytaczając dalej racje zwolenników wyrównywania poziomu satysfakcji, czyli poprawiania dystrybucji rynkowej, de Jouvenel dodaje że „istnieje jakiś przyzwoity poziom życia, poniżej którego nikt nie powinien spaść, zaś style życia znajdujące się powyżej tego poziomu mogą, co prawda, być pożądane lub do przyjęcia, ale tylko w pewnych granicach”. Tym bardziej, że „Bogatsi (pod wpływem redystrybucji) odczują swoją stratę znacznie łagodniej, niż biedni docenią swoją korzyść”. Podstawą takiego poglądu było, cytowane dalej przez autora „odkrycie” dokonane przez Arthura Pigou, brzmiące: „To jasne, że jakikolwiek transfer dochodu od człowieka względnie bogatego do względnie ubogiego o podobnym temperamencie, z racji tego, iż umożliwia zaspokojenie bardziej palącej potrzeby, musi prowadzić do wzrostu zagregowanej sumy satysfakcji (użyteczności)”[15]. Jego uzasadnieniem ekonomicznym była teoria malejącej użyteczności w odniesieniu do pieniądza. Mimo iż pogląd ten został wkrótce potem obalony przez Robbinsa[16], który wykazał, że porównywanie użyteczności dwóch różnych osób nie ma sensu, intuicyjnie jest nadal uznawany, skutkiem czego uważa się, że użyteczność krańcowa jednostki dochodu utraconego przez człowieka bogatszego jest mniejsza niż użyteczność krańcowa jednostki dochodu pozyskanego kosztem takiej redystrybucji[17]. Zdaniem przedstawicieli szkoły austriackiej, ale i socjalisty, Bertranda de Jouvenel, redystrybucja dochodu opiera się na kryteriach arbitralnych i uznaniowych, przez co traci swój wolny od wartościowania (Wertfrei) naukowy charakter. Skutkiem tego twierdzenia zwolenników klasycznej/ortodoksyjnej ekonomii dobrobytu nie ma charakteru naukowego. Już z tego powodu powinny one zostać zarzucone. Problem jednak jest znacznie bardziej fundamentalny, zwłaszcza w kontekście austriackiego aksjomatu ludzkiego działania (prakseologia), aksjomatu o unikalnym charakterze ludzkiej wiedzy i umiejętności, a także w obliczu rzadkości zasobów oraz przykrości (antyużyteczności) ludzkiej pracy[18].

Przyjęcie założenia o konieczności wyrównywania różnic między ludźmi doprowadzić może do zniszczenia aksjomatu o unikalnym charakterze jednostki ludzkiej, który leży np. u podstaw podziału pracy. Nawet z etycznego punktu widzenia jest to postulat niemożliwy do spełnienia. Pomijając moralne trudności z ustaleniem pułapu i sufitu dla równego dochodu, a zwłaszcza takie wyznaczenie dochodów państwa, aby do egalitaryzmu doszło w zgodzie z optimum Pareto, o czym pisze de Jouvenel[19], równość w dochodach, w kategoriach realnych a nie pieniężnych, jak pisze Rothbard, jest niemożliwa do zapewnienia. „Jest to cel konceptualnie niemożliwy do osiągnięcia ze względu na rozproszenie ludzi w przestrzeni” a także zróżnicowanie ich wzajemnych możliwości[20]. Przy jednakowych dochodach pieniężnych, różnice w posiadanych umiejętnościach, wiedzy, kulturze czy doświadczeniu prowadzić będą do zróżnicowania korzyści (użyteczności), a więc i różnego poziomu dochodu. Hejnał z wieży kościoła Mariackiego w Krakowie dla Polaka znaczy więcej (ergo, posiada wyższą użyteczność) niż dla mieszkańca Guayaquil, w Ekwadorze. Ten pierwszy wie, bez sięgania po zegarek, że jest właśnie południe, drugi niekoniecznie. Różnice między ludźmi, różnice ich miejsc w przestrzeni, różnice w kulturze, klimacie etc. czynią nierealnym inne założenie egalitaryzmu, mianowicie: równość szans.

Skoro niemożliwa jest równość na mecie, mówią ortodoksyjni egalitaryści[21], spróbujmy ustanowić równość na starcie. Nawet taki, łagodniejszy postulat równości jest absurdalny. Każdy człowiek, zgodnie z aksjomatem działania, dąży do maksymalizacji satysfakcji z życia. Trudno sobie wyobrazić, a jeszcze trudniej wymagać, aby mieszkaniec Krakowa, żyjący najprawdopodobniej na wyższym poziomie niż mieszkaniec Guayaquil, cofnął się na skali swego szczęścia do sytuacji tego drugiego, a tylko wtedy można mówić o równości szans na starcie. Zapewnienie równych szans jest niewykonalne, a jeśli już, wymagałoby ogromnej machiny, która kontrolowałaby, aby nikt nie uzyskał „na starcie” przewagi nad innymi, co jest pomysłem z gatunku science fiction, czy wręcz eugeniki. Nie można wymagać, aby dziecko wybitnego pianisty dobrowolnie rezygnowało z wrodzonego (dziedziczonego) talentu na rzecz uniformizacji i egalitaryzmu. Filozofia równości we wszystkich swych przejawach jest sprzeczna zarówno z naturą człowieka, jak i naturą świata. Równość, podobnie jak użyteczność, implikuje konieczność ustalenia metod jej pomiaru. Austriacka teoria ekonomiczna, jako doktryna subiektywizmu, pokazuje że nie ma takiej jednostki, którą można by mierzyć/porównywać szczęście czy satysfakcję – a tym samym zapewnić równość filozoficzną, ekonomiczną, kulturową – dwóch różnych ludzi[22]. Brak jednostki miary implikuje zbędność cechy, którą można by zmierzyć.

Krytycy wolnego rynku zgadzają się, co do jego cech alokacyjnych czy nawet unikalności natury człowieka, odrzucając jednak warunki początkowe każdej działalności gospodarczej. Co z tego, że X jest zdolniejszy i bardziej przedsiębiorczy od Y, skoro ten ostatni posiada miliardy zgromadzone przez jego przodków, czy nawet przez swoje wcześniejsze działania, co daje mu niesłychaną przewagę na starcie. Tę niedoskonałość wolnego rynku trzeba wyeliminować.        Problem w tym, że o ile Bill Gates i jego Microsoft są w stanie pokonać (niektórzy mówią nawet, że zniszczyć)[23] większość swoich konkurentów i rywali, co zawdzięczają ogromnej ilości kapitału, jaki zgromadzili, o tyle ich bogactwo i siła są wynikiem wcześniejszej działalności, która opierała się na lepszej alokacji zasobów, a także wyższych umiejętnościach i przedsiębiorczości założycieli tej znanej firmy, słowem dzięki lepszemu służeniu konsumentom. Nie można równocześnie pozwalać na stosowanie wolnego rynku dla debiutantów, a zabraniać stosowania go z chwilą, gdy niektórzy z nich dorobią się fortun. Ten sam argument stosuje się do dziedziców fortun. To, że potomek Rockefellera czy Mellona może być dziś człowiekiem zamożnym, w związku z czym jego start niemal w każdej dziedzinie życia jest najprawdopodobniej łatwiejszy niż w przypadku innych, mniej sławnych, mniej zamożnych ludzi, jest skutkiem posiadania majątku i wpływów, jakich dorobili się dzięki przedsiębiorczości i lepszej alokacji zasobów ich dziadkowie czy ojcowie[24], a także szacunku dla prawa własności, którego prawo do przekazania majątku dowolnie wybranej osobie (dziedzicowi) jest nieodłączną częścią. Kwestionowanie tego faktu np. w postaci dotkliwego podatku spadkowego czy innej formy korekty dystrybucji nie tylko kwestionuje prawo własności, ale może też – poprzez pozbawienie motywacji do bogacenia się – zniechęcić innych do przedsiębiorczego wysiłku i służenia konsumentom.

 

  • Dążenie do nirwany a niedoskonałość człowieka

 

Nirwana to stan szczęśliwości, stan odczucia pełni szczęścia. Od wolnego rynku wymaga się doskonałości i zdolności zapewnienia takiego stanu[25]. Każde odstępstwo od takiego ideału to zarzut wobec wolnego rynku, świadczący o jego niedoskonałości, którą należy skorygować. Najczęściej stosowanym narzędziem takiej korekty bywa ingerencja aparatu państwa.

Człowiek jest szczęśliwy wtedy, gdy osiągnął swoje cele – pisze Ludwig von Mises[26]. Człowiek działa po to, by te cele osiągnąć. „Nikt nie ma prawa orzekać, co powinno uczynić innego człowieka szczęśliwym”. Już samo to stwierdzenie wystarcza do odrzucenia zarzutu niedoskonałości ludzkiej oceny tego, co dobre, a tym samym – jak chcą krytycy rynku i zwolennicy interwencji – kształtowania ludzkich decyzji i celów przy pomocy państwa i polityki. Jeśli ja nie wiem, co jest dla mnie dobre, bo jestem zawodny, niedoskonały, to przecież równie niedoskonały i zawodny jest urzędnik państwowy czy nawet wynajęty przez niego ekspert, który korygować będzie moje błędne decyzje. Co więcej, jego ocena skażona jest jego osobistym, subiektywnym interesem, który jest efektem istnienia w każdym z nas subiektywnej hierarchii potrzeb i celów.

Krytyka pod adresem zawodności wyboru człowieka ma swoje źródła w modelu neoklasycznym, w którym zakłada się, że wszystkie dane, informacje sprzyjające osiągnięciu stanu równowagi, będącej celem procesów rynkowych, służące za punkt wyjścia rachunku ekonomicznego są nam dostępne, a nawet znane. Tymczasem tak nie jest. Procesy gospodarcze są procesami dynamicznymi[27], w których dane mogą nie być dostępne. Załóżmy nawet, że osobie A opłaca się sprzedać posiadany przez nią grunt, zaś osobie B opłaca się grunt ten kupić, do transakcji może nie dojść z powodu nieznajomości danych, które dowodzą opłacalności takiej wymiany[28]. Pojawienie się przedsiębiorcy jest elementem dynamicznym, dopasowującym czy uzupełniającym brakujące dane i poprawiającym sytuację stron, które takiej koordynacji nie dostrzegły.

Wprawdzie uznanie dla wolnego rynku opiera się na znacznie głębszych argumentach niż możliwość dostarczania przezeń szczęścia, to i tak doktryna wolnorynkowa nie zakłada wcale, że ludzie są nieomylni i wszyscy zawsze wiedzą, co jest dla nich najlepsze. Murray N. Rothbard w Interwencjonizmie[29] pisze, że wprawdzie człowiek nie jest wszechmocny, ale „każdy powinien mieć wolność dążenia do tego, co uważa dla siebie za najlepsze”. Wiąże się to z prawem człowieka do maksymalizacji użyteczności swego działania. Co prawda, argument ten spotyka się z zarzutem krytyków wolnego rynku, że nie każdy jest w stanie działać tak, aby wzrost użyteczności jego działania nie ograniczał się tylko do czasu teraźniejszego[30], pomijając konsekwencje postepowania ex-post, jednakże warunkiem koniecznym do zdobycia tego, co dla człowieka jest najlepsze jest wolność podejmowania decyzji. Pozbawiony wolności, poddany przymusowi, bo do tego sprowadza się interwencja państwa, „obniży czerpaną przez niego użyteczność ex post”. Doświadczenie uczy, że dobrowolne przekonanie człowieka do tego, co mu służy, jest znacznie skuteczniejsze niż siła, która to przekonanie zmienia. Świadczy o tym chociażby bardzo rozpowszechniony w systemach totalitarnych i opresyjnych czarny rynek i obywatelski ruch nieposłuszeństwa. Człowiek pozostający pod wpływem presji innego człowieka „i tak myśli i robi swoje”.

Narkoman najprawdopodobniej dobrze wie, że korzystniej byłoby dla niego, gdyby w sytuacji „głodu” zdecydował się na wstrzemięźliwość, która w dłuższym okresie czasu mogłaby go wydobyć z nałogu. I tak się niekiedy zdarza. Częściej jednak, z chwilą odczucia dyskomfortu, sięga po narkotyk, który przyniesie mu chwilową ulgę, pogłębiając istniejące uzależnienie. Takie działanie człowieka uzależnionego od narkotyków to przykład działania celowego, a nawet racjonalnego. Problem w tym, że najprawdopodobniej nie prowadzi do celu dla niego najkorzystniejszego. Lekarze specjalizujący się w leczeniu uzależnień przyznają, że zakaz prawny czy przymus sądowy nie zmienią takich błędów równie łatwo i skutecznie, co perswazja czy silna wola samego uzależnionego[31].

Dążenie do nirwany, to dążenie do doskonałości. Doskonały cel wymaga doskonałych środków do jego osiągnięcia. Zarówno człowiek nie jest doskonały, jak i doskonałe nie są warunki, w jakich żyje. Ludzkie działanie odbywa się w warunkach realnych, w istniejącej rzeczywistości. Nirwana nie istnieje. Ekonomiści skupieni na szukaniu stanu równowagi, czyli na zestawie danych opisujących sytuację doskonałą, pomijają naturalną niedoskonałość człowieka i jego czynów, czyli dynamiczną stronę jego działania. Domaganie się stanu idealnego to nie tylko dowód ignorancji ekonomicznej, lecz także, najprawdopodobniej, niechęć do wolnego wyboru, wolnego rynku i kapitalizmu[32]. Jedynym punktem odniesienia, jakim należy się posługiwać w badaniu ludzkiego działania – pisze Mises – są ostateczne cele, które człowiek chce zrealizować wybierając takie, a nie inne działanie. Nikt nie ma prawa ustalać hierarchii celów innym ludziom.[33].

Z faktu etycznej neutralności nauki[34] (Wertfrei), w tym nauki ekonomii, wynika, że obserwator zewnętrzny może, co najwyżej, zwrócić uwagę, że środki, jakich człowiek użyje do realizacji wybranych celów, mogą do ich spełnienia nie wystarczyć, albo że takich środków w realnym świecie nie ma. Każda inna ocena będzie oceną arbitralną, a tym samym, subiektywną i nienaukową.

Innym czynnikiem, który sprawia, że przymus jest znacznie gorszym korektorem błędów niż doświadczenie człowieka jest powszechna niepewność panująca w świecie realnym. Żaden urzędnik, czy nawet ekspert rządowy nie posiada wiedzy tajemnej o tym, co się wydarzy. Jego świat – podobnie jak świat ludzi, których decyzje lub działania chce korygować – jest również zdeterminowany przez czynniki nieprzewidywalności i ryzyka.

Grupą ludzi wyposażonych w szczególną umiejętność przewidywania przyszłych zdarzeń gospodarczych są natomiast przedsiębiorcy. Ludzie ci, lepiej od innych potrafią odkrywać sytuacje niedopasowania na rynku, rozbieżność między istniejącym popytem a podażą, między cenami w różnych miejscach i okolicznościach, i podjąć działanie, które doprowadzi do zmian korygujących (arbitrażowych), a tym samym do zaspokojenia ludzkich potrzeb oraz osiągnięcia zysku. Osobnicy obdarzeni talentem przedsiębiorczym rzadko pracują na stanowiskach urzędniczych czy nawet eksperckich. Swój talent wykorzystują przeważnie dla własnej korzyści. I przeciwnie, to ludzie pozbawieni talentu przedsiębiorczego zajmują się chętnie działalnością polityczną, która jest znacznie mniej ryzykowna i kosztowna, niż podejmowanie ryzykownych i kosztownych działań przedsiębiorczych. Taka ‘asymetria informacyjna’ nie tylko nie jest wadą wolnego rynku, lecz niezwykle cenną zaletą, dzięki której rośnie użyteczność krańcowa działań przedsiębiorczych i maleje w przypadku działań odbywających się wedle wadliwej alokacji zasobów.

Człowiek nie tylko lepiej od innych ludzi zna swoje odczucia i potrzeby. Co ważniejsze, to właśnie on ponosi bezpośrednio konsekwencje swoich działań, bowiem każde jego działanie podlega „testowi sukcesu”[35]. Jeśli działanie to jest skuteczne, a więc jeśli leży w interesie podejmującego je człowieka, zostaje utrzymane, jeśli zawodzi, podlega korekcie albo kończy się utratą użyteczności. Urzędnik, polityk, czy doradzający im eksperci, podejmując się korekty działania innych ludzi takiemu testowi nie podlegają. Ich testem sukcesu jest ocena osobistej satysfakcji. Ich działania nie podlegają weryfikacji ze strony rynku, która polega na tym, że w przypadku błędu poniosą osobistą stratę, zaś w przypadku sukcesu odniosą zysk.

Stopień zbliżenia się do stanu nirwany jest dla człowieka proporcjonalny do skuteczności doboru środków i realizacji przy ich pomocy swoich celów. W przypadku urzędnika, sukcesem jest zdobycie uznania ze strony przełożonych. Ci ostatni znacznie bardziej dbają o popularność w oczach wyborców, by na nich głosowali, umożliwiając im udział we władzy dającej prawo stosowania przymusu, niż o osobiste dobro innego człowieka.

O ile człowiek określający swoje cele i dobierający do nich środki posługuje się wolnym wyborem, który jest jedynym legalnym sposobem ich zdobywania, o tyle urzędnik państwa czy zatrudniony przez niego ekspert ma do swej dyspozycji także przymus. Ta dodatkowa alternatywa sprawia, że nie musi się należycie starać, gdyż w razie czego skorzysta z prawa do stosowania siły. Jakie to rodzi skutki widać na każdym kroku. Tym bardziej, że człowiek działający, przedsiębiorca podlega konkurencji, zaś urzędnicy, politycy, czy pracujący na ich rzecz eksperci cieszą się monopolem.

Naturalnie, przedsiębiorca też może się mylić. Zmaga się przecież z niepewnymi warunkami, z jakimi będzie miał do czynienia w przyszłości. Jego sukces lub fiasko zależą od trafności, z jaką tę niepewną przyszłość odczyta. Dlatego przedsiębiorca jest zawsze spekulantem[36]. Jeśli przewidzi źle,  straci pieniądze. Osiąga zysk tylko wtedy, gdy lepiej od innych, od konkurentów i rywali odczyta preferencje konsumentów, czyli popyt na dobro, które oferuje. Gdyby wszyscy potrafili trafnie przewidzieć przyszły stan rynku w odniesieniu do jakiegoś dobra/usługi, ich przyszła cena, a także ceny wszystkich użytych do jego wyprodukowania środków produkcji byłyby z góry ustalone (znane). Nikt by nie poniósł straty, ale i nikt nie osiągnął zysku.  Dopóki świat realny jest nieprzewidywalny, dopóty przy realizacji celu na wolnym rynku konieczne jest ryzyko przedsiębiorcze i rachunek ekonomiczny. Urzędnik podejmujący decyzję o zaangażowaniu środków do osiągnięcia stawianych sobie celów takim hamulcom i ograniczeniom nie podlega.

Dobrym przykładem są tu dobra publiczne, jak choćby budowa stadionów czy innych obiektów sportowych na dużą sportową imprezę, jaką były mistrzostwa piłkarskie Euro 2012. Aby je urządzić, rząd opodatkowuje obywateli, uzasadniając wydatki na organizację mistrzostw tym, że na dłuższą metę, przyniosą one korzyści nie tylko graczom, lecz także narodowi, lokalnej społeczności i dlatego to się summa summarum opłaci. Takie wyjaśnienie – w odniesieniu do polityki gospodarczej – podpada pod słynną przestrogę Bastiata[37]. To, co widać, to najpierw prace budowlane; przedsiębiorcy budowlani znajdują przy nich zatrudnienie dla swoich firm, najpierw budując, a potem utrzymując te obiekty; drogi dojazdowe, parkingi itp. Później, już w czasie zawodów, to dodatkowo tłumy kibiców, turystów zagranicznych, wynajmujących hotele, odwiedzających restauracje, puby, zwiedzających muzea, teatry, podróżujących po kraju, kupujących bilety na mecze; usługi te są opodatkowane, a więc dostarczają dochodów „skarbowi państwa”. W obiektach i w pobliżu nich kibice kupują hot dogi, piwo, słodycze, pamiątki, z których dochód mają producenci, sprzedawcy, działacze sportowi, a także władze lokalne. Wielu turystów – kibiców być może wróci kiedyś do Polski na wakacje z rodzinami, zarekomenduje nas swoim znajomym. To jest dla kraju reklama, która z pewnością zaowocuje wzrostem wymiany handlowej, a tym samym poprawą prosperity. Nie bez znaczenie jest wzrost dumy narodowej i poczucia patriotyzmu, co również maksymalizuje użyteczność wielu obywateli. Z tego, co widać, staje się jasne, że mistrzostwa stymulują rozwój gospodarki, poprawiają nasz wizerunek i przynoszą dochód. Kiedy jednak zwrócimy uwagę na to, czego nie widać, optymizm ustępuje realizmowi.

Aby utrzymać konkluzję, że to państwo musi dostarczać dóbr publicznych w postaci mistrzostw takich, jak Euro 2012, które w inny sposób nie odbyłyby się, konieczne jest jednak przemycenie do łańcucha logicznego pewnej normy, mianowicie twierdzenia mówiącego, że pewne dobra dzięki posiadanej charakterystyce nie byłyby wytwarzane przez sektor prywatny, a ponieważ dobra te powinny być wytwarzane, muszą być wytwarzane pod przymusem państwa. Pociąga to za sobą ważne konsekwencje dla wszystkich obywateli.

Pieniądze na budowę stadionu muszą skądś pochodzić. Jeśli nawet większość z nich została sfinansowana z kredytu, trzeba je będzie oddać z podatków[38]. Duży popyt na kredyt skomasowany w krótkim czasie spowoduje wzrost jego ceny rynkowej. Pogorszy to także bilans płatniczy kraju. Pieniądze pożyczone na budowę stadionów nie będą pożyczone, a w konsekwencji, nie będą wydane na zakup maszyn, urządzeń, pracy – czynników produkcji niezbędnych w innych dziedzinach gospodarki; ktoś inny nie będzie mógł ich posiadać. Organizacji mistrzostw towarzyszy wysiłek przy budowie hoteli, obiektów infrastruktury, modernizacji dróg, lecz jeśli na te obiekty istnieje rzeczywisty popyt, to powstałyby i tak bez względu na Euro 2012, i to najprawdopodobniej w sektorze prywatnym, bez konieczności wydatkowania pieniędzy podatnika. Jeśli sektor prywatny nie widzi sensu w budowie stadionów czy innych obiektów sportowych i dlatego musi się ich budową zająć państwo, znaczy to najprawdopodobniej, że budowa tych urządzeń jest mało opłacalna, albo wręcz nieopłacalna.

Ponadto, stadiony będą wymagały nakładów pieniężnych przy utrzymaniu ich po zakończeniu mistrzostw. Ktoś ten wysiłek będzie musiał sfinansować[39]. Inwestycje powstałe za pieniądze z podatków również przyciągnęłyby turystów. Nie bez znaczenia jest fakt, że to, co ludzie wydadzą w restauracjach, muzeach, kinach zlokalizowanych na obiektach sportowych lub w czasie trwania zawodów, nie wydadzą w innych restauracjach, muzeach i kinach w innym okresie. Liczenie na rozbudzenie uczuć patriotycznych, zarówno u kibiców, piłkarzy, jak i u telewidzów też może być iluzoryczne. Piłka nożna wzmaga uczucia patriotyczne i dumę narodową niezależnie od tego, w jaki sposób jest finansowana. Dowodem trwałości i namiętności uczuć jest chęć wyrzeczenia się w ich imieniu czegoś cennego. Kibic, czy telewidz, który jest dumny ze swej drużyny płaci za bilet na jej mecz. Gdyby uczyniło tak odpowiednio wielu kibiców, zbyteczny byłby przymus podatkowy i udział państwa w organizacji mistrzostw.

Podobnie ma się rzecz z budową stadionu, co z produkcją filmów, bądź budową studni oligoceńskich, a także z wszystkimi innymi wysiłkami rządu podejmowanymi dla „ożywienia gospodarki”, co sprowadza się do korekty działań przedsiębiorczych indywidualnych osób. Jeśli państwo wyręcza przedsiębiorców i stawia studnię oligoceńską lub stadion, zmusza zarówno siebie, jak i sektor prywatny do powstrzymania się od budowy innego obiektu; stal, cement, praca ludzka – wykorzystane przy budowie studni i stadionów – nie będą dostępne dla innych projektów. Jeśli na dodatek projekty te wykonywane by były na wolnym rynku, czyli w ramach sektora prywatnego, ich użyteczność byłaby znacznie wyższa niż użyteczność stawianych przez państwo (rząd) studni i stadionów. Wynika to z natury wolnego rynku, z natury wolnej (dobrowolnej) wymiany[40], która zawsze zwiększa użyteczność[41]. Państwo wzrostu użyteczności nie gwarantuje, gdyż wymiany zachodzące pod przymusem implikują spadek użyteczności przynajmniej jednej ze stron. W rezultacie działań gospodarczych kierowanych przez politykę, korzyści nie odnosi nikt, bądź nie odnosi ich przynajmniej jedna ze stron. W przypadku mistrzostw piłkarskich, prawdziwą korzyść odniosą politycy, działacze sportowi, zaangażowane przez nich firmy, a działanie sprowadzi się do transferu pieniędzy od podatnika (płatnika) do polityków i ich sojuszników zaangażowanych przy organizacji mistrzostw: media, sportowców, działaczy sportowych i wynajęte przez nich podmioty realizujące projekt. Nie popełnimy błędu, jeśli stwierdzimy, że składają się nań najbogatsze grupy społeczne, ludzie posiadający już milionowe fortuny. Najbardziej wygraną stroną pozostaną politycy, którzy – poza wdzięcznością swoich sportowych faworytów – zyskają sympatię i poparcie mas kibiców, którym wydaje się, że władza w trosce o nich zorganizowała igrzyska, z których wszyscy: kraj, naród, Polska osiągną korzyść. W przypadku studni oligoceńskich, jak wynika z  badań, istnieją również grupy uprzywilejowane, które mają łatwiejszy dostęp do darmowej wody, na czym korzystają kosztem tych, którzy takiego dostępu nie posiadają, mimo iż na budowę zdroju łożyły ze swych podatków. Trzeba dużej naiwności, by takie postępowanie nazwać usuwaniem/korygowaniem niedoskonałości wolnego rynku. Człowiek nie zawsze wie, co jest dla niego najlepsze, albo chociażby dobre, jednak pozwolenie mu na to, aby wybierał sam wedle własnej hierarchii celów, potrzeb i preferencji przynosi ludziom znacznie więcej satysfakcji (i użyteczności) niż pozostawienie troski o nirwanę obywateli i konsumentów w gestii urzędników i polityków.

 

  1. Sprzeczne cele etyczne i ekonomiczne

 

  • Monopole i ograniczanie konkurencji

 

Zarzut ten dotyczy zjawiska tworzenia się na rynku monopoli i powstawania cen monopolistycznych.

Jeśli przez monopol rozumieć sytuację, w której mamy do czynienia z „wyłącznym, albo jedynym sprzedawcą danego produktu”, wówczas zarzut ten nie ma większego sensu. Trudno wskazać dobro konsumpcyjne czy usługę, które byłyby homogeniczne. Austriacka teoria ekonomiczna zauważa m.in. że każdy produkt różni się od innych przynajmniej jedną cechą, jest nią miejsce na skali potrzeb (celów) producenta i/lub konsumenta ergo jest on heterogeniczny. Jeśli tak, wszyscy jesteśmy monopolistami, czyli kształtujemy ceny. Sam fakt posiadania monopolu, a tym samym posiadania wpływu na kształtowanie ceny, pisze Mises[42], nie daje jednak sprzedającemu władzy nad podażą. Pojawia się ona dopiero wtedy, gdy sprzedający może ograniczyć podaż tak, aby zastąpić cenę konkurencyjną ceną monopolową. Nie wystarczy samo podniesienie ceny. Konieczne jest to, żeby liczba klientów płacących wyższą cenę „była wystarczająca, by zrekompensować z nadwyżką spadek łącznej sprzedaży związany z tym, że inni przestaną kupować jego towary”. Dopiero wtedy cena monopolowa może być traktowana jako forma manipulacji rynkiem. Do kwestii ceny monopolowej i ekonomicznych aspektów istnienia monopolu wrócimy w dalszej części tekstu. .  

         Istnienie naturalnych tendencji tworzenia się monopoli stało się fundamentem teorii ekonomicznej Karola Marksa i wszystkich jej pochodnych, w tym także ortodoksyjnej ekonomii dobrobytu. Zarzut ten jednak nie opiera się na teorii ekonomicznej, lecz na psychologii i polityce. Wiąże się on z przekonaniem, że wolny nieregulowany rynek prędzej czy później doprowadzi do powstania monopoli, bo taka jest natura ludzi zarządzających przedsięwzięciami gospodarczymi.

Z przekonaniem tym zgadzają się nie tylko krytycy leseferyzmu, lecz także znakomita większość ludzi biznesu i przedsiębiorców. Ich niechęć do konkurencji, co jest zjawiskiem ludzkim i naturalnym, traktowana jest błędnie, jako brak konkurencji. Mimo swej fałszywości pogląd taki znalazł uznanie intelektualistów i większości ekonomistów, którzy w obronie konsumentów, domagają się, aby pod nieobecność konkurencji wypartej przez monopole, pojawiła się interwencja rządu, regulacje i inne formy stosowania przymusu (przemocy).

Jednakże zabieg wprowadzający tezy normatywne do ekonomii skutkuje pomieszaniem pojęć. Mówiąc o monopolu zapomina się, że jego szkodliwość ekonomiczna może mieć miejsce tylko wtedy, gdy przedsiębiorca ma kontrolę nad całkowitą podażą, a taka sytuacja w warunkach rynkowych (ekonomicznych) zdarza się niezmiernie rzadko, o ile zdarza się w ogóle. Zresztą sama kontrola nad podażą nie musi być wcale szkodliwa. Zaczyna nią być dopiero wtedy, gdy monopolista siłą wyklucza konkurencję; uniemożliwia jej stworzenie i działanie. Krytycy rynku odwołując się do argumentu politycznego, czyli do argumentu siły formalnie krytykują rynek, de facto jednak jest to krytyka etatyzmu. Rynek jak wiadomo opiera się na wolnych wymianach. Wolności wymiany strzeże konkurencja, czyli istnienie alternatywy, istnienie wyboru. Jeśli zatem wymiana jest wolna trudno mówić o monopolu, który jest przejawem wywierania siły na drugą stronę transakcji wymiany. Taka wymiana „siłowa” nie jest już wolna, a więc nie jest rynkowa. W warunkach rynkowych narzucenie drugiej stronie przymusu nie jest możliwe[43].

Sam brak konkurencji nie jest jeszcze przymusem[44]. Konieczne jest do tego uniemożliwienie stosowania konkurencji[45]. Taka alternatywa może mieć miejsce wyłącznie w warunkach regulowanych przez prawo. Zakazać istnienia konkurencji może tylko ustawodawca lub rząd. Producent czy usługodawca sam takiej kompetencji nie posiada. Może legalnie stosować siłę wyłącznie wtedy, gdy pozwala mu na to rząd chroniący jego przywilej monopolisty. Dzieje się tak poprzez ustanowienie prawnych barier wejścia na rynek dla jednych, i zniesienia ich dla monopolistów. Takimi barierami są licencje, subsydia, franszyzy czy inne formy reglamentacji ustanowione przez władzę – a nie przez wolny rynek – dla wybranych producentów lub grup producentów.

Mimo iż kluczowym warunkiem powstania monopolu jest siła, a konkretnie siła zalegalizowany przez rząd, w powszechnej świadomości panuje przekonanie, że siłę np. w postaci oszustwa lub tricków można stosować również na wolnym rynku. Odbywa się to w procesie akumulacji kapitału np. poprzez przejmowania mniejszych firm konkurencyjnych przez firmy większe, bogate, albo poprzez stosowanie przez firmy większe tzw. cen dumpingowych, czyli cen niższych od cen rynkowych. Wszystkie te sposoby – zdaniem krytyków wolnego rynku – prowadzą do wyeliminowania konkurencji, a następnie do powstania monopoli. Takie praktyki – pisze Nathaniel Branden[46] – nie są jednak w praktyce wykonalne. Przejmowanie firm konkurencyjnych w celu zdobycia monopolu, podobnie jak zaniżanie cen w celu wyeliminowania konkurencji jest bardzo kosztowne. Firma, która poważyłaby się na coś takiego, po chwilowym wysiłku musiałaby zacząć rekompensować sobie poniesione wydatki. To wiązałoby się z drastycznym podniesieniem cen, a tym samym narażeniem się na atak nowych konkurentów, których przewagą konkurencyjną wobec „monopolistów” byłby korzystniejszy bilans płatniczy, dzięki któremu byłyby w stanie „monopolistów” pozbawić monopolu. Monopol upadłby równie szybko, jak szybko powstał. Doświadczenie uczy, że wojna cenowa między rywalizującymi ze sobą firmami jest równie korzystna dla konsumenta, co niekorzystna dla potencjalnego monopolisty. Pod nieobecność barier prawnych i regulacji rządowych, „ostatecznym czynnikiem regulującym konkurencję na wolnym rynku – pisał w 1962 roku Alan Greenspan[47], późniejszy prezes Federal Reserve Board – jest rynek kapitałowy”.

Nieskrępowany kapitał podążać będzie do dziedzin, w których spodziewa się najwyższej rentowności. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się te dziedziny produkcji, które są wyjątkowo rentowne. Przyciągają one zwykle więcej kapitału niż wynosi popyt na produkowane w nich dobra, w rezultacie takiego napływu inwestorów i wzrostu podaży, rentowność produkcji spada niekiedy poniżej średniej rynkowej. Rynek kapitałowy – pisze dalej Greenspan – działa jak regulator cen, lecz niekoniecznie zysków. Mechanizm ten prowadzi do wzrostu użyteczności krańcowej; rośnie wydajność i jakość, spadają koszty i ceny. Przykładem tej nadzwyczajnej mobilności i efektywności rynku są dzieje amerykańskiego przemysłu samochodowego na początku XX wieku, a konkretnie zdominowanie go na pewien czas przez Henry Forda i jego Model T. Konkurencja, ale i rentowność w – liczącej około 2000 fabryk – branży samochodowej była w owym okresie tak ogromna, że zaledwie w ciągu jednej dekady doszło do wielokrotnego wzrostu produktywności, i 60. krotnego spadku cen, a mimo to Henry Ford stał się monopolistą[48] i jednym z najbogatszych ludzi Ameryki. Wkrótce jednak pojawił się General Motors, który odebrał Fordowi palmę pierwszeństwa[49]. Jak uczy doświadczenie, każdy monopol (jeśli wystąpi) jest monopolem chwilowym (co nie znaczy, że w okresie istnienia monopolu konsument nie był stale ‘zadawalany’).

Monopol naturalny, a więc zdobyty w wyniku konkurencyjnej przedsiębiorczości i czujności, zdarza się rzadko, ale jednak zdarza. Współczesnym przykładem takiego monopolu jest np. oprogramowanie operacyjne Windows produkowane przez firmę Microsoft[50], czy wyszukiwarek internetowych produkowanych przez firmę Google. Taki monopol jest zgodny z zasadą wolnego rynku, gdyż powstał w wyniku zagospodarowania zasobu, którego inni przedsiębiorcy nie dostrzegli i dlatego służy konsumentom, którzy produkty Microsoft czy Google nabywają w warunkach wolnej wymiany. Monopol systemu operacyjnego Windows czy wyszukiwarki Google nie powstał w wyniku przywileju otrzymanego od państwa, lecz na drodze wolnej konkurencji; nie wywiera przemocy na konsumentów, nie ogranicza rywalom wejścia na rynek[51]. Z faktu utrzymywania się sytuacji quasi-monopolistycznej Microsoft/Google wynika, że monopol ten – przynajmniej w krótkiej perspektywie – może być dla rynku korzystny. Gdyby nie był, najprawdopodobniej by upadł.

 

2.2 Koszty i korzyści zewnętrzne

 

Terminy, koszty (korzyści) zewnętrzne to kluczowe terminy ekonomii dobrobytu. Istnienie kosztów i korzyści zewnętrznych uzasadnia konieczność interwencji państwa korygującego obie te niedoskonałości wolnego rynku. Ekonomistą, który jako pierwszy użył sformułowania koszty zewnętrzne (externalities) był brytyjski uczony, Arthur C. Pigou. Zauważył on m.in., że część kosztów (lub korzyści) ludzkiej działalności przenoszona jest na osoby trzecie, które z tą działalnością nie mają nic, lub prawie nic wspólnego. A ponieważ z faktu poniesienia przez nie odpowiedzialności za coś, czego nie dokonały wynika konieczność rekompensaty, której rynek nie jest w stanie zapewnić, konieczna jest regulacja ze strony państwa, która określi zasady rekompensaty lub zakaże tego typu działalności. Od czasów Pigou mówi się o kosztach zewnętrznych i korzyściach zewnętrznych, jako o podstawowej formie zawodności (niedoskonałości) mechanizmu rynkowego.

Przypomnijmy, czym są efekty zewnętrzne, otóż sprowadzają się one do tezy mówiącej, iż niektóre działania osobników (jednostek) A, B i C odbywają się w taki sposób, że korzyść z nich odnoszą także jednostki D i E, których nie można zmusić do zapłacenia za działania osób A, B i C. Innymi słowy, osobnicy D i E pełnią rolę analogiczną do roli krańcowych użytkowników dobra publicznego, których nie można z konsumpcji tego dobra wykluczyć, bez względu na to, czy za nią zapłacili czy nie. Trudno zrozumieć, dlaczego efekt ten przedstawiany jest jako zarzut wobec wolnego rynku, gdyż tak długo, jak długo korzyści odniesione przez D i E z działań wykonanych przez A, B i C nie są wymuszone siłą, lecz dobrowolne, efekt mieści się w ramach doktryny leseferyzmu. W takim kontekście osobnicy E i D nazywani są gapowiczami (free riders).

Inną formą efektów zewnętrznych są koszty zewnętrzne. Rynek – zdaniem jego krytyków – zawodzi wtedy, gdy w wyniku działania osobnika A, niezawinione straty ponoszą jednostki B, C, D etc. W takiej sytuacji interwencja rządu/państwa jest nieodzowna, uważają zwolennicy teorii dobrobytu, bo kto, jeśli nie ono, zmusi A do działań kompensujących straty B, C, D etc.

Paul Krugman, znany ekonomista, laureat Nagrody Nobla, sformułował swe zastrzeżenia pod adresem „zbyt ślamazarnego” rynku[52], wskutek którego naród, jako całość (a ściślej, kierowcy na drogach), posługując się rynkiem dokonuje złych wyborów, tym samym podejmują decyzje antyużyteczne dla innych kierowców. Każdy włączający się do ruchu kierowca obciąża dodatkowymi kosztami tych kierowców, którzy znaleźli się na drodze wcześniej od niego. Innymi słowy, im więcej kierowców na drodze, tym dłużej trzeba pokonywać dany dystans, tym gorsze są warunki jazdy, tym więcej nas ta jazda kosztuje. Krugman wylicza nawet wartość tego dodatkowego kosztu[53] narzucanego przez kierowcę (sprawcę) na innych kierowców (ofiary). Wedle jego wyliczeń kosztuje to każdego z uczestników ruchu 14 dolarów w postaci straconego czasu oraz paliwa. Obliczył to na podstawie badań zatłoczenia ulic w Atlancie, gdzie w ciągu 1999 roku „korki” uliczne kosztowały ok. 2,6 mld dolarów. Koszt – uważa Krugman – był wynikiem błędnego wyboru rynkowego. Aby zły (błędny) wybór ograniczyć Krugman postuluje wprowadzenie regulacji państwowych w postaci rozporządzeń i podatku. Sam rynek – pisze autor – nie jest w stanie dokonać korekty[54]. Podobny zarzut stawia rynkowi Thomas Sowell[55], kiedy uzasadnia wymóg wyposażenia samochodów w chlapacze chroniące jadących za nimi kierowców przed zanieczyszczeniem szyb, a tym samym poprawiające bezpieczeństwo jazdy. Zdaniem Sowella taką korzyść zewnętrzną może zapewnić tylko państwo, ponieważ na posiadaniu ochraniaczy (chlapaczy) nie korzysta ich posiadacz, lecz ktoś, komu ten ostatni może utrudnić widoczność. Regulacje są odpowiedzią na koszt zewnętrzny, jakim jest zła widoczność wywołana ewentualnym brakiem ochraniaczy u innych uczestników ruchu.

Do odparcia powyższych zarzutów można się posłużyć przytoczonym następującym argumentem Misesa:

 

Gdyby prawo własności było spójne, upoważniałoby właściciela do czerpania wszelkich

           korzyści wynikających z zastosowań danego dobra i jednocześnie obciążałoby go

           wszelkimi kosztami związanymi z jego użytkowaniem. Właściciel byłby całkowicie

           odpowiedzialny za rezultaty wykorzystania dobra będącego jego własnością.”[56]

 

Ekonomiści szkoły austriackiej uważają, że gdyby drogi były prywatne, a nie w przeważającym stopniu państwowe, wówczas ich właściciele zadbaliby o to, aby nie dochodziło na nich do korków, jakie obserwujemy na drogach państwowych. Rynek rozwiązałby ten problem, poprzez (a) dostarczenie użytkownikom drogi alternatywnej lub (b) podniesienie ceny użytkowania drogi, co wywoła  spadek popytu na korzystanie z niej. Jest to rozwiązanie analogiczne do tych, jakie stosują właściciele kwiaciarń, piekarń, restauracji czy prywatnych kin i sali koncertowych stosują, by zapobiec tworzeniu się długich kolejek do kas, do szatni, do wyjścia i innych niewygód odczuwanych przez konsumentów.

Państwo, nie odnosząc korzyści ze zwiększonego ruchu na drodze (publicznej) nie ma interesu w zwiększeniu jej przepustowości lub ograniczaniu zatorów. W przeciwieństwie do prywatnego właściciela drogi, który dzięki temu, że ze swojej drogi może czerpać korzyści jest (a) zainteresowany jak największą jej przepustowością, ale także (b) warunkami poruszania się po niej kierowców. Im niższy komfort jazdy wywołany m. in. zatłoczeniem, tym wyższe ryzyko utraty klientów, a więc dochodu. Z trudnych do utrzymania i zrozumienia względów rząd zatrzymuje dla siebie monopol budowy, eksploatacji, a szczególnie posiadania dróg.

Korki, a więc ponoszone przez kierowców „koszty zewnętrzne” nie są rezultatem niedoskonałości wolnego rynku, lecz skutkiem ograniczania jego istnienia przy pomocy regulacji prawnych. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest państwowy monopol na drogi, w których posiadanie weszło ono również w sposób nie-wolnorynkowy, przejmując (nierzadko pod przymusem) grunt prywatny z zamiarem przeznaczenia go na cele „wyższej użyteczności”, czyli dobra publiczne. Ponadto, bez względu na to, czy droga jest zatłoczona czy nie, (a) każdy obywatel musi za nią płacić, oraz (b) jej realni użytkownicy nie ponoszą z tytułu użytkowania żadnych dodatkowych kosztów. Posiadanie przymusowego monopolu jest (a) dowodem ograniczenia rynku, a nie jego niedoskonałości, oraz (b) zwalnia rząd z troski o warunki jazdy. Słowem, koszty, o których pisze Paul Krugman nie są dowodem niedoskonałości rynku, lecz przykładem marnotrawstwa ze strony państwa.

Powodem marnotrawstwa jest także antyrynkowa interwencja rządu w ramach tzw. transportu publicznego. Gdyby autobusy, taksówki, koleje dojazdowe itp. uwolnić od gorsetu regulacji rządowych, to można sobie wyobrazić, że wówczas albo (a) podróżowanie środkami publicznymi byłoby znacznie tańsze, a jednocześnie wygodne, albo/i (b) podróżowanie po nie zatłoczonych drogach samochodami prywatnymi[57] stałoby się kosztownym luksusem. Najbardziej nierynkowe[58] warunki panują na państwowych drogach żelaznych, czyli w kolejach pasażerskich. Wojewoda mazowiecki ujawnił kilka lat temu, że „taniej byłoby wozić część pasażerów taksówką” niż utrzymywać niektóre połączenia kolejowe. Dane na temat sytuacji finansowej polskich kolei[59] pozwalają sądzić, że koleje utrzymuje się ze względów politycznych, to jest pod naciskiem związków zawodowych, a próby ich reformowania, nie mówiąc o prywatyzacji, mimo iż są w większości pozorne spotykają się z protestami wpływowych lobby i grup interesów. Nie ma to nic wspólnego z wadami wolnego rynku, a raczej z niedoskonałością regulacji prawnych i politycznych.

 

  • Dobra publiczne

 

Dobra publiczne to w opinii wielu szczególna kategoria (forma) zawodności rynku. Dobra publiczne, w rozumieniu teoretyków ekonomii dobrobytu różnią się od dóbr prywatnych tym, że stają się własnością ludzi bez względu na to, czy za nie zapłacili czy nie. Aby było to możliwe, dobro publiczne musi być (a) niekonkurujące (non-rivalry), co oznacza że z chwilą jego powstania i dostępności na rynku może być konsumowane przez dodatkowe osoby bez ponoszenia jakiegokolwiek dodatkowego kosztu[60], a także (b) posiadać charakter niewykluczający (nonexcludable) to znaczy, że nikt nie może być wykluczony (wyłączony) z konsumpcji dobra publicznego[61]. Konkludując: dobra publiczne dostarczane są wszystkim, nawet tym (gapowiczom), którzy za nie nie płacą.

Do najczęściej wymienianych dóbr publicznych należą dobra bezpieczeństwa, a więc obrona narodowa, usługi porządku publicznego, wymiar sprawiedliwości oraz edukacja. Dlaczego akurat te dziedziny? Tego ortodoksyjni teoretycy ekonomii dobrobytu nie precyzują.[62] Klasyfikacja opiera się zasadniczo na tradycji i intuicji, które implikują „państwowy”, a więc kolektywny charakter tego typu dóbr[63]. Najczęstsze wyjaśnienia teoretyków dóbr publicznych mają raczej charakter uznaniowy (etyczny, ideologiczny, polityczny) i traktowane są bardziej jako nakaz moralny społeczeństwa, przywilej, czy „prawo człowieka” niż wolne od wartościowania prawo ekonomiczne.

Wyjątkowy charakter dóbr publicznych tłumaczony jest także faktem istnienia pewnych potrzeb społecznych, których rynek nie jest w stanie dostarczyć w odpowiedniej ilości lub/i jakości, dlatego muszą być one produkowane i dostarczane przez państwo, czyli przez sektor publiczny[64] finansowany w oparciu o wpływy podatkowe[65]. Ponieważ wady wolnego rynku sprawiają, że podaż i jakość dóbr publicznych dostarczanych przez sektor prywatny są najczęściej niewystarczające w stosunku do popytu, więc państwo musi tę wadę rynku usunąć.

Murray N. Rothbard uważa, że podkreślanie państwowego charakteru dóbr publicznych ma na celu wzmocnienie argumentacji propaństwowej, że dobro jest wspólne, to znaczy każdy członek społeczeństwa posiada w nim równy udział własnościowy[66]. Sens ekonomiczny takiej tezy jest mocno arbitralny, uznaniowy i niejednoznaczny[67]. Fundamentalną cechą własności jest faktyczne – a nie formalne czy deklaratywne – władanie tym, co posiadamy[68]. Jednym z przejawów tego władania jest możliwość zbycia własności posiadanej w całości lub w części. W przypadku własności państwowej, pisze Rothbard, „władają” nią de facto przedstawiciele państwa, bowiem to oni ją kontrolują. Kontrola ta i władanie ma charakter przejściowy i krótkotrwały, co wynika z zasad demokracji. Polityk, rząd, „posiada” majątek publiczny tylko wtedy, gdy go kontroluje, czyli gdy jest przy władzy. Z chwilą przegranej w wyborach, swoje władztwo traci. Ma to swoje daleko idące implikacje. O ile właściciel prywatny pewny jest swego prawa własności wobec X tak długo, jak długo z tego prawa nie zrezygnuje, o tyle własność polityka jest nieustannie zagrożona. Właśnie to zagrożenie implikuje doraźny (krótkoterminowy) charakter wykorzystania zasobów, co wiąże się często z brakiem efektywności, partykularyzmem rządzących, ergo, z marnotrawstwem i korupcją.

Traktowanie dóbr publicznych jako pozytywnych efektów zewnętrznych, bez odwołania się do wartościowania etycznego, nie tłumaczy ani konieczności dostarczania tych dóbr przez sektor państwowy, dostarczania go wszystkim, bez względu na to, czy płacą czy nie, czy tego dobra pragną czy nie, ani tym bardziej tego, że odbywa się to bez konieczności ponoszenia dodatkowych kosztów. Obserwacja naoczna niektórych, najbardziej znanych dóbr publicznych prowadzi do wniosku, że ich krańcowy koszt jest jednak większy niż zero. Innymi słowy, dostarczanie ich kolejnym użytkownikom bez płacenia za nie, zniekształca, bądź eliminuje dane dobro. Chroniący porządek na ulicach policjanci (czy funkcjonariusze innych służb ochrony) nie mogą równocześnie ochraniać magazynów portowych i lotnisk. Rozbudowa lotnictwa (sił powietrznych) pochłania środki, których może zabraknąć na uzbrojenie artylerii. Świadomość zagrożenia zbrojnego z zewnątrz nie uzasadnia istnienia państwowej armii[69]. W świecie realnym, siła robocza, materiały budowlane, amunicja, grunty budowlane, wszystko to są dobra rzadkie. Zapewnienie wszystkim wszystkiego, do czego odwołuje się teoria dóbr publicznych oznaczałoby, iż zasoby wykorzystane do zapewnienia tych dóbr nie były rzadkie. Innymi słowy, przestałyby posiadać charakter ekonomiczny, stając się dobrem powszechnym, takim jak powietrze czy wody w oceanie. Doświadczenie uczy, że taka konkluzja jest irracjonalna.

 

2.4 Bezrobocie

 

Bezrobocie i inflacja, traktowane są jako podstawowe[70] wady wolnego rynku. Jednakże, zarówno bezrobocie, jak i inflacja, są zjawiskami wywołanymi przez interwencję rządu. Bezrobocie jest rezultatem sztucznie zawyżonej ceny pracy, inflacja zaś, skutkiem ekspansji kredytowej wywołanej przez sztuczne zwiększanie podaży pieniądza powyżej poziomu równowagi. Prowadzi  ponadto do zaniżania stóp procentowych, ignorowania preferencji czasowej lub/i arbitralnego jej ustanawiania. W warunkach wolnorynkowych bezrobocie nie istnieje. Podaż pracy ludzkiej, podobnie, jak wszystkich innych dóbr i usług, w warunkach wolnego wyboru, nie przekracza popytu na te dobra. Wynika to z wolnorynkowej zasady zależności wielkości płacy (ceny) od podaży i popytu na pracę, a bezpośrednio z prawa Saya, które w najprostszej postaci głosi, że „każda podaż ma swój popyt”. Jeśli podaż pracy rośnie, jej cena spada, wpływając na wzrost popytu na pracę.

Praca ludzka to jedno z najbardziej rzadkich dóbr ekonomicznych. Jego rzadkość wynika zasadniczo z przykrego charakteru pracy ludzkiej. Człowiek w pewnym momencie musi i chce odpoczywać. Odpoczynek jest działaniem będącym przeciwieństwem (alternatywą) pracy.       Człowiek poszukujący pracy ma szansę ją znaleźć pod warunkiem, że koszt krańcowy zatrudnienia go nie przekracza krańcowej użyteczności powstałej z jego pracy. Z chwilą, gdy koszt krańcowy przekroczy krańcowy zysk, następuje bezrobocie.

W warunkach wymiany wolnorynkowej bezrobocie jest niemożliwe, a jeśli istnieje, jest procesem przejściowym, związanym z przejściem od jednego do drugiego miejsca pracy. Pod nieobecność regulacji, w przypadku, gdy koszt krańcowy zatrudnienia pracownika wzrośnie powyżej użyteczności krańcowej jego pracy, ten ostatni ma do wyboru, jeśli chce nadal pracować, (a) zdecydować się na obniżenie swojej płacy, albo/i (b) na podwyższenie wydajności swej pracy. Oba sposoby prowadzą do obniżenie kosztu krańcowego jego pracy, a tym samym wpływają na spadek ceny pracy i uzasadnienie zatrudnienia. Jeśli pracownik nie chce pracować, wybiera odpoczynek i przestaje pracować.

Na wolnym rynku, w warunkach konkurencji, przedsiębiorca/pracodawca licytuje pracę pracowników, tak jak każdy inny czynnik produkcji. Jeśli jego oferta (płaca) jest niższa niż oferty innych pracodawców, pracownik oferujący swoją pracę na rynku zatrudni się gdzie indziej. Jeśli licytujący pracodawca zaoferuje pracę, której koszt krańcowy przewyższa cenę rynkową, wówczas traci swoją konkurencyjność i albo zmienia swoją taktykę, albo bankrutuje. Wartość samej pracy fizycznej jest w większości krajów świata, w porównywalnych warunkach, podobna. Czynnikiem, który powoduje, że w niektórych krajach, branżach czy przedsiębiorstwach płace są wyższe, jest wyższa wartość kapitału – w przeliczeniu na osobę zatrudnioną – zainwestowanego w wyszkolenie ludzi, narzędzia, maszyny, organizację pracy[71]. To zaś zależy od warunków, jakie dla akumulacji kapitału stwarza istniejący system polityczny. To nie rynek, lecz rząd, który wyznacza niesprzyjające warunki do akumulacji i obrotu kapitału wpływa na wysokość zarobków. W warunkach wolności wymiany pracy za płacę, ceteris paribus, stawki zarobkowe ustanawiane są w relacji popytu na pracę i jej podaży. To, że płaca robotnika rolnego jest niższa od pracy górnika nie wynika z okrucieństwa przedsiębiorców rolnych, czy dobroduszności właścicieli kopalń, lecz z praw rynku. Relacja rynkowa zostaje zaburzona z chwilą, gdy rynek pracy nie jest wolny, a tak się dziś dzieje w większości krajów świata. Przeciwieństwem wolności są regulacje państwowe. Mają one miejsce w sytuacji, gdy rządzący uznają, że wolna wymiana jest dla pracowników (albo dla rządzącego establishmentu) z jakichś względów szkodliwa[72].

Instytucjami regulującymi rynek pracy są najczęściej: związki zawodowe, rząd, a pośrednio też prawo (np. prawo pracy, albo o ubezpieczeniach społecznych etc.) Regulacje prowadzą do podwyższenia krańcowych kosztów pracy, a tym samym, do przymusowego bezrobocia tych, których krańcowa użyteczność pracy jest niższa niż jej krańcowy koszt. Tak się dzieje  np. w przypadku ustanowienia płacy minimalnej, kiedy na przymusowe bezrobocie przechodzą ci, których krańcowa użyteczność (wartość) pracy jest niższa niż jej koszt (płaca minimalna). Pracodawca, aby uniknąć bankructwa, rezygnuje z zatrudnienia pracownika[73]. Analogiczna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy pod naciskiem związków zawodowych, wymuszone zostaną umowy zbiorowe, w których cena pracy wywindowana jest powyżej wartości wolnorynkowej. Thomas Sowell pisze, że takie działanie prowadzi niekiedy do upadku całych branż przemysłu[74]. Nieprawdą jest bowiem, popularna wśród zwolenników interwencjonizmu na rynku pracy teza mówiąca, że pracodawca może zneutralizować wzrost płacy minimalnej, albo monopolizację stawek wymuszonych przez związki zawodowe przy pomocy wzrostu ceny produkowanego dobra czy usługi[75].

Przyzwolenie rządu na stosowanie siły przez związek zawodowy jest tożsame z regulacją i prowadzi do wzrostu bezrobocia. Analogicznie dzieje się w warunkach narzucania przez rząd podatku od pracy (np. ZUS, Social Security) czy innych form zakazu/nakazu (licencje zawodowe, koncesje, przywileje cechowe itp.) czy poprzez regulacje prawa pracy. To nie wolny rynek pracy jest zawodny i prowadzi do bezrobocia. Przyczyną utraty miejsc pracy są regulacje rządowe i związkowe, które usiłują ten rynek „poprawić”. Wyeliminowanie bezrobocia wymaga wyeliminowania przymusu z rynku pracy.

 

2.5 Nadprodukcja, marnotrawstwo konkurencji

 

Nadprodukcja dóbr i usług, podobnie jak i bezrobocie, które jest nadprodukcją pracy, traktowane są przez niektórych ekonomistów, jako zjawiska immanentnie związane z  kapitalizmem. Jeśli nawet takie zjawisko występuje na rynku trwale to ono również jest skutkiem kontroli cen i ma miejsce wtedy, gdy koszt krańcowy jakiegoś dobra przewyższa jego krańcową użyteczność. Nadprodukcja w warunkach prawdziwie rynkowych zdarza się w sposób spontaniczny sporadycznie i szybko podlega korekcie dzięki mechanizmom rynkowym. Niesprzedana produkcja (nadprodukcja)  informuje przedsiębiorcę, że wybrał błędną alokację zasobów, źle służy społeczeństwu i dlatego ponosi straty. Prowadzenie produkcji przynoszącej straty na dłuższą metę jest niemożliwe i prowadzi do upadłości, która jest formą korekty dokonywanej przez rynek na przedsięwzięciach społecznie szkodliwych. Zasoby błędnie ulokowane czy zbyt wysoko wycenione wędrują do rąk tych, którzy potrafią je lepiej wykorzystać. Rzadkie dobra przestają być tym samym marnotrawione. W przypadku produkcji wytwarzanej przy istotnym wpływie regulacji rządowych (albo bezpośrednio przez sektor rządowy) takiego mechanizmu korekty brak, albo jest on znacznie słabszy. Przykładem tego był w PRL nadmiar (nadprodukcja) dóbr, których nikt nie kupował. Rząd stać na dotowanie strat przy produkcji bubli, a tym samym na odsuwanie widma bankructwa w nieskończoność. Odbywa się to kosztem wydajnego sektora prywatnego, który za produkcję (w tym często nadprodukcję) państwową płaci w postaci podatków lub bankructwa.

Niektórzy[76] krytycy rynku podkreślają, że samo zjawisko konkurencji niedoskonałej jest z punktu widzenia alokacji zasobów marnotrawne[77]. Ich zdaniem współzawodnictwu towarzyszy zbędne powielanie działań, które są korygowane dopiero wtedy, gdy odkrywa się, że został popełniony błąd. Takie działanie metodą prób i błędów jest w działaniach przedsiębiorczych najczęściej nieuniknione i wiąże się z niedoskonałością ludzkiej wiedzy, a w szczególności, z zawodnym charakterem rynkiem. Israel Kirzner obala[78] tę argumentację, twierdząc, że dzięki procesowi konkurencji (nawet w opinii krytyków rynku, konkurencji niedoskonałej) rynek zbliża się do stanu równowagi, eliminując tym samym niedoskonałości ludzkiej wiedzy. Tylko wszechwiedzący aktor jest w stanie działać bez popełniania błędów. W świecie realnym takich nieomylnych ludzi nie ma, a jeśli twierdzą, że takowymi są, to pojawiają się dopiero z chwilą odkrycia błędu. Co więcej, pisze Kirzner, należy „kwestionować krytykę niestosowności takiej [marnotrawiącej – przyp. aut.] alokacji surowców, której nieefektywności nikt, z teoretykiem dobrobytu włącznie, nie był w stanie zauważyć”, zwłaszcza, że koncepcja alokacji prowadzącej do marnotrawstwa opiera się na wiedzy, która jest nam dana tu i teraz, a krytykowana bywa po znacznym upływie czasu. Dokonując alokacji, przedsiębiorca posługuje się kryteriami, jakie są mu dostępne przy danym stanie technologii i w warunkach przeprowadzonej kalkulacji ekonomicznej. Dopiero zmiana warunków czy technologii, wiele lat później, umożliwia bardziej efektywną alokację[79], o czym przekonujemy się post factum.

Jeśli nawet konkurencja jest na pewnym etapie marnotrawiąca (w krótkim okresie), to i tak jest ona potrzebna, chociażby po to, aby zweryfikować czy istniejący producent należycie przewidział poziom stosowanej przez niego ceny (co w długim okresie okazuje się zbawienne). Bez istnienia konkurenta ta weryfikacja jest niemożliwa. Marnotrawstwo istnienia konkurencji nie jest skutkiem wad wolnego rynku, lecz efektem nieprzewidywalności świata, w którym żyjemy. Wolna konkurencja pomaga tę niedoskonałość eliminować.

Konkludując: mniej czujni i mniej zmotywowani urzędnicy, których ambicją jest korygowanie niedoskonałej wiedzy i nieefektywnej alokacji przedsiębiorców nie są w stanie zrobić tego lepiej, niż robią przedsiębiorcy. To rynek jest miejscem, w którym skupiają się doświadczenia przedsiębiorcze i wytworzona przez przedsiębiorców informacja. Pamiętajmy jednak, że państwo, a ściślej jego eksperci i funkcjonariusze, nie dość, że nie są wszechwiedzący, to na dodatek nie korzystają z wiedzy zgromadzonej na rynku przez przedsiębiorców.

 

2.6 Recesje, depresje i cykle koniunkturalne

 

Kolejna wada, polegająca na skłonności rynku do przemiennych cykli „prosperity i depresji” jest niejako logiczną konsekwencją zarzutu „nadprodukcji”. Krytycy leseferyzmu twierdzą, że wolny rynek (kapitalizm), wskutek swej immanentnej niedoskonałości, posiada wbudowany mechanizm wywoływania ogólnokrajowych (a nawet ogólnoświatowych) recesji, depresji, kryzysów, krachów, które dotykają prawie wszystkich gałęzi gospodarki jednocześnie.

Procesy gospodarcze w kapitalizmie toczą się w rytm tych cyklicznych fluktuacji. Najpierw następuje okres ożywienia gospodarczego (boom), charakteryzujący się wzrostem aktywności gospodarczej zwłaszcza w dziedzinach wytwarzających dobra kapitałowe, a także na rynku, gdzie następuje wymiana tych dóbr i rosną ceny. Nagle, pozornie bez jakichś wyraźnych przyczyn, pojawia się kryzys, a wraz z nim, bankructwo zakładów produkcyjnych, fabryk, banków, rośnie bezrobocie, pogarszają się notowania wskaźników giełdowych, ceny spadają, pojawia się nadmiar mocy produkcyjnych, czyli recesja, depresja, krach (bust). Ponieważ przez długi czas ekonomiści nie byli w stanie wyjaśnić przyczyny powstawania cykli, uznano je za „wrodzoną” wadę gospodarki rynkowej. Aby jej przeciwdziałać, w okresach depresji, recesji, kryzysów interweniować musi państwo (rząd). Ponieważ w ślad za interwencją gospodarka wraca do normy, działanie rządu potraktowano jako sposób na przezwyciężenie kryzysu wolnego rynku, nie zastanawiając się nawet, czy przypadkiem bez takiej interwencji[80]wyjście z fazy depresyjnej jest możliwe, a także czy interwencja państwa jest wyjściem korzystniejszym od samego kryzysu. Najświeższych przykładów takich interwencji dostarczyły działania stymulujące gospodarki Stanów Zjednoczonych oraz niektórych krajów Europy Zachodniej[81] w czasie ich załamania  jesienią 2008/2009 roku. Twórcą teorii uzasadniającej konieczność stymulowania przez rząd gospodarki w okresach recesji i wzmożonego bezrobocia jest brytyjski ekonomista John Maynard Keynes[82].

Tymczasem w naturze wolnego rynku nie ma nic, co by wywoływało tak dotkliwe cykle koniunkturalne. Nie są one rezultatem nadprodukcji, nie mogą też być ceteris paribus efektem gwałtownego spadku konsumpcji, nadmiernych skłonności obywateli do tezauryzacji i sknerstwa[83], błędów w dystrybucji, czy monopoli. Nie są one też skutkiem braków talentu czy nagłego lenistwa przedsiębiorców.

Przy bliższej analizie okazuje się, że okresy dekoniunktury zdarzają się wtedy, gdy w wyniku przedsiębiorczej czujności przedsiębiorca dojdzie do wniosku, że należy podjąć decyzję o realokacji zasobów, czyli dokonać transferu kapitału. Tam, skąd kapitał zostaje wycofany, koniunktura spada, rośnie zaś gdzie indziej, w miejscu, do którego kapitał został przetransferowany. W wyniku tego typu decyzji dojść może do błędnych inwestycji, po których może nastąpić chwilowy spadek popytu (z równoczesnym wzrostem podaży) i kryzys w firmie, grupie firm czy nawet w całej branży. Trudno jednak wyobrazić sobie, że wszyscy (lub prawie wszyscy) przedsiębiorcy równocześnie podjęli błędne decyzje o przepływie kapitału i realokacji zasobów, doprowadzając do spadku aktywności gospodarczej w większości dziedzin gospodarki równocześnie, i to na całym obszarze kraju czy regionu.

W warunkach polityki monetarnej (i bankowości) opartej na standardzie złota każdy błąd inwestycyjny jest nie wątpliwie kosztowny. Mechanizmem korekty jest kredyt bankowy, który w warunkach pieniądza kruszcowego ma ograniczoną podaż. Jeśli błędnych decyzji będzie zbyt wiele, wzrośnie zapotrzebowanie na kredyt, co przy niewielkiej dynamice wzrostu podaży pieniądza (odpowiadającej z grubsza tempu wzrostu gospodarczego), doprowadzi do wzrostu oprocentowania kredytów, a także do zahamowania podaży (wolumenu) pieniądza przy użyciu bardziej rygorystycznych kryteriów przyznawania kredytu. Niekiedy może dojść w tych warunkach do łagodnej recesji, jednakże po krótkotrwałej korekcie, gospodarka (przedsiębiorcy) dokonuje korekty, rosną inwestycje, produkcja i zatrudnienie. Inaczej wygląda sytuacja w warunkach pieniądza fiducjarnego, państwowego monopolu na emisję pieniądza, w środowisku banku centralnego ignorującego preferencję czasową[84], i w warunkach obowiązywania systemu rezerwy cząstkowej w bankowości. Pod nieobecność mechanizmu rynkowej kontroli podaży pieniądza, w warunkach wolnej bankowości opartej na systemie niskich rezerw cząstkowych, możliwa jest ekspansja kredytowa, zwiększająca podaż pieniądza tworzonego z powietrza, a równocześnie, chroniąca system bankowy przed bańkami spekulacyjnymi i runami, znieczulająca gospodarkę, wprowadzając tym samym przedsiębiorców w błąd. To właśnie wtedy myślą oni, że sytuacja jest lepsza niż jest w rzeczywistości, skutkiem czego podejmują błędne decyzje (malinvestment)[85]. Kiedy okaże się, że powstałe w fazie ekspansji kredytowej inwestycje są zbędne, trzeba je – zwykle ze stratą – upłynnić. Faza upłynniania odbywa się w okresie zwanym właśnie recesją/depresją/kryzysem. Nie ma to nic wspólnego z działaniem wolnego rynku, lecz raczej z jego zaprzeczeniem, z polityką interwencji.

Austriacka Teoria Cykli Koniunkturalnych, teoria tłumacząca mechanizm powstawania cykli bez odwoływania się do pomocy etyki i polityki, dowodzi, że kryzysy gospodarcze powstają w wyniku fałszywej informacji udzielonej rynkowi przez bank centralny. Źródłem tej informacji jest przywilej kształtowania przez bank centralny polityki monetarnej, czyli ustanawiania stóp procentowych bez uwzględniania preferencji czasowej uczestników rynku. W zamian za ten przywilej bank centralny, w okresach obniżonej aktywności gospodarczej służy rządowi, ustanawiając bazowe stopy procentowe na poziomie niskim, niekiedy nawet bliskim zero. Odbywa się to poprzez stymulowany przez bank centralny, niemal nieograniczonego – a na pewno przewyższającego podaż oszczędności, które na wolnym rynku stanowią źródło kredytu – wzrostu podaży pieniądza, co jest możliwe tylko w warunkach pieniądza fiducjarnego, pod nieobecność ograniczającego tę podaż w sposób naturalny standardu złota. Następstwem fazy ekspansji kredytowej i sztucznie napędzanego przez nią ożywienia gospodarczego jest cykl inflacyjny, a następnie spadek produkcji, bezrobocie i kryzys.

Konkludując: trzonem cyklu koniunkturalnego, a zarazem zasadniczą przyczyną jego istnienia jest proces interwencji dyktowany najczęściej decyzjami o charakterze regulacyjnym i politycznym.

 

2.7 Inflacja

 

Inflacja to jedno z najbardziej skomplikowanych zjawisk gospodarczych, co nie przeszkadza posługiwać się przy jej omawianiu uproszczeniami. Jedno z nich mówi, że inflacja to wzrost cen wywołany zachłannością biznesu. Chciwi przedsiębiorcy podnoszą ceny skutkiem czego powstaje inflacja, czyli wzrost cen, czyli drożyzna. Takie rozumienie zjawiska przeniknęło do większości mediów i języka potocznego. Rynek nie jest w stanie poradzić sobie ze złymi skłonnościami dyktującego ceny środowiska biznesu, wskutek czego panuje nieustanny wzrost cen. Aby z powodu wzrostu cen nie tracić na płacy realnej, pracownicy muszą, co jakiś czas, domagać się wzrostu płac. Wzrost wynagrodzeń pokrywa spadek wartości dochodu, rozumianego jako siła nabywcza pieniądza, a jednocześnie wpływa na wzrost cen.

W społeczeństwie, rzadko kto zastanawia się, jakie są prawdziwe przyczyny tego spadku siły nabywczej, a w konsekwencji, także wzrostu cen, bo tłumaczenie ich chciwością czy zachłannością biznesu w warunkach istniejącej konkurencji wydaje się wyjaśnieniem dosyć naiwnym. Trudno wyobrazić sobie sytuację, i to nawet w warunkach kartelizacji/zmowy, w której wszyscy uczestnicy rynku zastosowali te same, zawyżone w stosunku do cen rynkowych, ceny monopolowe lub quasi-monopolowe i przestała działać konkurencja. Mechanizm ten objaśniliśmy wcześniej.

Inflacja polega na arbitralnym zwiększeniu podaży pieniądza powyżej poziomu odpowiadającego realnemu popytowi na pieniądz. Skutkuje to wzrostem cen w gospodarce[86]. O ile niegdyś wydatki publiczne finansowane były z podatków, dzisiaj w warunkach opresyjnego opodatkowania, ich źródłem staje się – obok kredytu – także inflacja, proces, którego nie rozumieją niekiedy nawet sami pracownicy banków[87]. W warunkach pieniądza fiducjarnego instytucją odpowiedzialną za podaż pieniądza jest system bankowy działający w oparciu o wątpliwą etycznie, a nawet z legalnego punktu widzenia[88] zasadę wolnej bankowości opartej na rezerwie cząstkowej, wspieraną przez bank centralny. Proces inflacyjny ma swoje źródło w mechanizmach opisanych przy okazji cyklu koniunkturalnego, a konkretnie w arbitralnej polityce monetarnej. Arbitralność polityki monetarnej wynika w głównej mierze z: (a) braku standardu złota, czyli mechanizmu definiowania podaży pieniądza w odniesieniu do wolumenu zapasów pieniądza prawdziwego, czyli złota. Każdy pieniądz określany był w jednostkach wagowych złota; (b) funkcjonowaniu systemu bankowości opartej na rezerwie cząstkowej, co umożliwia bankom komercyjnym ekspansję kredytową, czyli zwiększanie własnej podaży pieniądza, opartej na niskiej rezerwie gotówkowej; oraz (c) z istnienia banku centralnego, ustanawiającego arbitralnie – często właśnie wbrew preferencjom czasowym ludzi – tzw. bazowe stopy procentowe, po których banki komercyjne pożyczają pieniądze swoim najlepszym klientom, a także chroniącego banki komercyjne przed utratą płynności. Żaden z tych elementów nie ma charakteru rynkowego. Wszystkie są pochodną regulacji rządowych. W tym przypadku zarzut zawodności rynku jest  nieadekwatny, a w zasadzie fałszywy.

 

Podsumowanie

 

Z powyższej analizy zarzutów kierowanych wobec wolnego rynku wynika, że większość z tzw. wad rynku – przynajmniej z punktu widzenia austriackiej szkoły ekonomii – nie posiada uzasadnienia teoretycznego, a przynajmniej ich autorzy takiego przekonującego uzasadnienia nie podają[89]. Opiera się ono na arbitralnych przesłankach moralnych, politycznych, często też na błędach logicznych. Korygowanie wolnej wymiany (dystrybucji) czy to w formie transferów, subsydiów, wyższego opodatkowania, redystrybucji czy produkcji dóbr publicznych przez państwo – podobnie jak każde inne działanie zmierzające do korygowania wolnego rynku obarczone jest, co najmniej, takim samym błędem, jak przyczyny, dla których krytycy leseferyzmu domagają się korekty. Urzędnik korygujący posługuje się w swym działaniu równie subiektywnymi normami moralnymi i umiejętnościami, nie poddając się przy tym obiektywnej ocenie (odpowiedzialności) swego postępowania przez wolnych konsumentów. Każda interwencja w rynek wiąże się ze stosowaniem siły. Jest ona dowodem przeświadczenia urzędników i ustawodawców, że lepiej od obywateli znają skalę ich preferencji i celów, a także przykładem lekceważenia suwerenności konsumentów i ich prawa do wolnego wyboru. Ponadto zniekształca i ogranicza fundament ekonomiczny i etyczny gospodarki kapitalistycznej (wolnorynkowej), jaką jest prawo własności prywatnej. Ludwig von Mises zwraca uwagę, że „historia ludzkości obfitowała w próby zniesienia własności prywatnej”[90] i chociaż wysiłki te zakończyły się niepowodzeniem, ich ślady obserwować można w problematyce prawa własności nie uwzględniającej niektórych społecznych konsekwencji własności prywatnej, czy ograniczającej ją do wybranych dóbr i procesów[91].

Nie twierdzę, że interwencjonizm jest rozwiązaniem gorszym od wolnego rynku, nie twierdzę też, że jest rozwiązaniem lepszym, staram się jednak wykazać, że realizacja celów kolektywnych kosztem celów indywidualnych jest możliwa tylko przy zastosowaniu środków, które są z tymi celami sprzeczne, albo niemożliwe do realizacji. Stawianie celów kolektywnych przed rynkowymi burzy nie tylko ład indywidualny, lecz także cywilizację w której żyjemy.

 

Bibliografia

 

Jesus Huerta de Soto w Sprawiedliwość a efektywność, tłum. K. Śledziński, Fijorr Publishing, Warszawa 2010

 

Murray N. Rothbard Złoto, banki, ludzie czyli krótka historia pieniądza, wyd. II, tłum. W.

Falkowski, Fijorr Publishing, Warszawa 2009.

 

Murray N. Rothbard Toward a Reconstruction of Utility nd Welfare Economics w The Logic of Action One: Method, Money, and the Austrian School (London: Edward Elgar, 1997.

 

Francis M. Bator (1958). „The Anatomy of Market Failure,” Quarterly Journal of Economics, 72(3).

 

Ludwig von Mises Mentalność antykapitalistyczna, tłum. Jan M. Małek. wyd. II Wilno 1994.

 

Hans Hermann Hoppe, The Economics and Ethics of Private Property, Studies In Political Economy and Philosophy, 2nd Edition, Ludwig von Mises Institute, Auburn, Ala. 2006.

 

Israel Kirzner, Niedobry rynek w pracy zbiorowej Moralność kapitalizmu, red. Grzegorz Nowak, tłum. Paweł Mroczkowski, Instytut Liberalno – Konserwatywny, Lublin 1998.

 

Muray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku tom III, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing 2008

 

Bertrand de Jouvenel, The Ethics of Redistribution, Liberty Fund, Indianapolis, 1990

 

Mały rocznik statystyczny Polski rok 2004, GUS Warszawa.

 

Ludwig von Mises Ludzkie działanie, tłum. W. Falkowski, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2007
Thomas Sowell, Ekonomia dla każdego, wydanie II poprawione, tłum. Jan M Fijor, Fijorr Publishing, Warszawa 2007

 

Kenneth J. Arrow, Economic Welfare and the Allocation of Resources for Invention for the Rate and Direction of Inventive Activity, w National Bureau of Economic Research, Inc. Chapter 2144.

 

Jules Backman, Advertising and Competition, New York University Press, 1967.

 

Jesus Huerta de Soto, Pieniądze, kredyt bankowy, cykle koniunkturalne, tłum. G. Łuczkiewicz, Instytut Misesa, Warszawa, 2009

 

Kenneth Arrow, Toward a Theory of Price Adjustment, Stanford University Press, 1959,

 

Israel Kirzner, Konkurencja i przedsiębiorczość, tłum. K. Śledziński, Fijorr Publishing, Warszawa, 2010.

 

Ludwig von Mises, Planning for Freedom, II wyd. South Holland, Illinois; Libertarian Press, 1962,

 

The Objectivist Newsletter, IAD, Nathaniel Branden, „Monopolies and Laisses-faire Capitalism”, June 1962 (w Ayn Rand Institute, Irvine, California).

 

Murray N. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics”, w  www.mises.org/story/2205

 

Frederic Bastiat, Co widać i czego nie widać, Instytut Liberalno – Konserwatywny i Fijorr Publishing, tłum. S. Stachurski, Lublin 2005.

 

Murray N. Rothbard, Interwencjonizm,  czyli władza a rynek , tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing, Warszawa 2009

 

Walter J. Blum, Harry J. Kalven, Uneasy Case for Progressive Taxation, University of Chicago Press, 1953

 

Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku t. II, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing 2007.

 

  1. Pigou, Economics of Welfare, wyd. IV (Londyn, 1948),

 

Lionel Robbins, Essay on the Nature and Significance of Economic Science, 2nd ed. (London, Macmillan, 1935).

 

Gene Calahan, Ekonomia dla normalnych ludzi, tłum. J. Fijor, Fijorr Publishing, Warszawa 2004.

 

 

 

[1] Ambicją tego tekstu jest udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy wolny rynek reprezentowany w teorii szkoły austriackiej – jak twierdzą jego krytycy – jest bardziej zawodny niż regulacje rządowe, które mają być antidotum na tę zawodność.

[2] W dalszym ciągu rozważań wykażemy, że jednak decyzje rynkowe, decyzje przedsiębiorcze zawierają czynnik, który  przeciwdziała ich niedoskonałości, podnosząc użyteczność tych ostatnich.

[3] Zwanych także „wadami rynku”’ albo „zawodnością rynku”. Termin ten użył jako pierwszy Francis M. Bator w „The Anatomy of Market Failure,” Quarterly Journal of Economics, (1958) 72(3) s. 351 i n.

[4] Zob. np. Joseph E. Stiglitz Ekonomia sektora publicznego, tłum. pod red. R. Rapackiego, Wydawnictwo PWN , Warszawa, 2005. s.297 i n, Eulalia Skawińska, Katarzyna Nawrot, Katarzyna G. Sobiech, Marek Szczepański Główne problemy makroekonomii – teoretyczne i praktyczne aspekty gospodarki rynkowej, Wydawnictwo PWE 2008.

[5] ibidem, s. 195.

[6] Która sprowadza się do popularnego poglądu, że zysk jednej ze stron, którą najczęściej jest kapitalista, producent, sprzedawca jest nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do zysku strony drugiej, którą jest konsument, pracownik, pracobiorca, robotnik.

[7] Bertrand de Jouvenel w The Ethics of Redistribution, Liberty Fund, Indianapolis, 1990 przypisuje tę konieczność naturalnej ludzkiej tendencji do sprawiedliwości i wyrzutom sumienia.

[8] Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku t. II, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing 2007, str. 371 – 72.

[9] O błędności takiego stanowiska świadczy m.in. przekonanie socjalistów, że pozbycie się pośredników czy kategorii zysku, jako ogniw procesu produkcji, obciążających koszty doprowadzi w socjalizmie do spadku cen. O tym, że tak się nie działo pisze Thomas Sowell w Ekonomii dla każdego, tłum. J. Fijor, Fijorr Publishing, Warszawa 2003, s. 110.

[10] Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, op.cit. s. 220.

[11] Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, tom II. s. 372.

[12] Bertrand de Jouvenel, The Ethics of Redistribution, op. cit. str. 23 i n.

[13] Zob. Mały rocznik statystyczny Polski rok 2004, GUS Warszawa, str. 411.

[14] Bertrand de Jouvenel, op. cit. s. 30 i n.

[15] A. Pigou, Economics of Welfare, wyd. IV (Londyn, 1948), str. 89 (pierwsze wydanie w 1920 r.).

[16] Zob. słynną pracę Lionela Robbinsa, Essay on the Nature and Significance of Economic Science, 2nd ed. (London, Macmillan, 1935).

[17] Być może błędem wydaje się także zastosowanie teorii malejącej użyteczności do pieniądza fiducjarnego. Pieniądz, jako środek wymiany dóbr, wraz ze wzrostem jego podaży nie traci (ani nie zyskuje) użyteczności. Większa ilość pieniądza nie oznacza więcej bogactwa czy zamożności. Za każdą krańcową jednostką pieniądza kryje się użyteczność tych dóbr, które za niego możemy nabyć. Zmienia się ona wraz ze zmianą siły nabywczej pieniądza, a nie jego ilości. Może maleć użyteczność poszczególnych dóbr krańcowych, ale nie środka, za który je nabywamy.

[18] Zob. Interwencjonizm op. cit. s.293.

[19] Bertrand de Jouvenel, The Ethics of  Redistribution, s.17.

[20] Ibid. s. 294-295.

[21] Walter J. Blum, Harry J. Kalven, Uneasy Case for Progressive Taxation, University of Chicago Press, 1953 s. 501.

[22] Zob. „Toward a Reconstruction of  Utility and Welfare Economics” op. cit., a także w Jesus H. de Soto, Szkoła austriacka, tłum. K. Śledziński, Fijorr  Publishing, Warszawa 2010, s. 10.

[23] Bartłomiej Wyszyński, w „Barbarzyński marketing”, w recenzji książki Jennifer Edstorm i Marlin Eller, tłum. G. Grygiel, Barbarzyńcy pod wodzą Billa, Prószyński i Sp-ka S.A. zob. http://www.nowamarka.pl/omarce/raport/rap2/barbarzynski/body_barbarzynski.html

[24] Rothbard zwraca uwagę na argument zwolenników regulowanej dystrybucji wysuwany w stosunku do tych, którzy odziedziczyli majątek zdobyty przez ich przodków na drodze przestępstwa. Uważa jednak, że – o ile zaraz po dokonaniu nielegalnego zawłaszczenia czyjegoś majątku – skutki takiego czynu miały znaczenia, o tyle z upływem czasu i nastaniem nowych pokoleń fakt posiadania majątku wiąże się znacznie silniej z umiejętnościami go utrzymania i pomnażania, niż z początkowym rabunkiem. Sama działalność w charakterze rabusiów „z pewnością ich do tego nie przygotowała”. Zob. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku t. II, s. 372.

Najlepszy dowód, że wielu uczestników pierwszych edycji listy 100 najbogatszych tygodnika Wprost – nie posiadając umiejętności właściwej alokacji swych zasobów i służenia konsumentom – zakończyło swą działalność bankructwem, bądź w równie przykry sposób. Fałszem bowiem jest prawda obiegowa mówiąca, że pieniądz robi pieniądz. To człowiek, przedsiębiorca robi pieniądz.

Ale krytycy, którzy wypowiadają się w takim nastawieniu pokazują tylko, że mają bardzo wadliwe i materialistyczne pojęcie tych wyższych i szlachetniejszych potrzeb. Społeczna polityka, ze środkami do jej dyspozycji, może uczynić ludzi bogatymi lub ubogimi, ale nigdy nie może zdołać uczynić ich szczęśliwymi lub zadowolić ich najgłębsze pragnienia. Tutaj wszystkie zewnętrzne usiłowania zawodzą. Wszystko co może społeczna polityka to usunąć zewnętrze przyczyny bólu i cierpień; może sprzyjać systemowi który nakarmi głodnych, ubierze potrzebujących odzienia, i da mieszkanie bezdomnym. Szczęście i zadowolenie z losu nie zależy od żywności, odzienia, i mieszkania, ale, przede wszystkim, od wewnętrznych myśli i marzeń człowieka. To nie przez lekceważenie duchowych potrzeb że liberalizm troszczy się wyłącznie materialnym dobrobytem człowieka, ale z przekonania, że na to co jest najwyższe i najgłębsze w człowieku nie mogą wpływać żadne zewnętrzne regulacje”.

[26] Ludwig von Mises Ludzkie działanie, tłum. W. Falkowski, Instytut Misesa, Warszawa 2007, str. 12.

[27] Jesus H. de Soto Sprawiedliwość a efektywność, tłum. K. Śledziński, Fijorr Publishing Warszawa 2010, str. 9-62.

[28] Tym samym pojawia się miejsce dla przedsiębiorcy, który może odkryć dane, czyli dostrzec okazję w kupieniu gruntu od A i sprzedaniu go B, czyli skorygować niedopasowanie rynku. Taka sytuacja, zakładając że wszystkie trzy wymiany do których doszło są dobrowolne, mimo istnienia początkowego stanu niewiedzy, prowadzi do wzrostu użyteczności społecznej (w rozumieniu optimum Pareto). Jest to niewątpliwa zasługa rynku, który zebrał w całość, a więc koordynuje rozproszone informacje na temat zaistniałej transakcji. Obszernie proces ten wyjaśnia Israel Kirzner w Konkurencja i przedsiębiorczość, tłum. K. Śledziński, Fijorr Publishing, Warszawa 2010, str. 201 i n.

[29] Interwencjonizm, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing, Warszawa 2009  str. 284-285.

[30] Posługując się słynnymi słowami francuskiego ekonomisty z początków XIX wieku, Frederica Bastiata, można by powiedzieć: kierować się tym, co widać, zapominając o tym, czego nie widać.

[31] Zob. http://terapia-uzaleznienia.pl/artykuly-prasowe. Pobrano 6 listopada 2010.

[32] Interesujące jest przekonanie przeciwników wolnego rynku, że o ile wolny wybór obarczony jest błędem niedoskonałości człowieka, o tyle wyborom politycznym (np. w trakcie głosowania na parlamentarzystów) takiej niedoskonałości już się nie zarzuca. Na tym założeniu opiera się właśnie interwencjonizm, czyli system pozwalający na korygowanie błędów jednostek przy pomocy działań ich (nieomylnych?) przedstawicieli politycznych.

[33] Ludzkie działanie, str. 553.

[34] Mowa o spopularyzowanej przez Maxa Webera zasadzie (Wertfrei), że nauka, a w szczególnym przypadku ekonomia, nie może ustanawiać sądów etycznych (wartościujących). Co nie znaczy, że przyjęcie tego założenia jest równoznaczne z akceptacją stanowiska Max Webera, który uważał, że etyka nie może być nigdy ustanowiona – wbrew temu co  mawiał Arystoteles – na drodze naukowej lub racjonalnej.

[35] Interwencjonizm, str. 285.

[37] Zob. Frederic Bastiat, Co widać i czego nie widać, Instytut Liberalno – Konserwatywny i Fijorr Publishing, tłum. S. Stachurski, Lublin 2005.

[38] W przypadku działań finansowanych z budżetu państwa dochodzi jeszcze czynnik marnotrawstwa i rozrzutności. Człowiek, jako indywiduum liczy się z groszem, bo pieniądz to dla niego dobro rzadkie. Jeśli wyda za dużo, zabraknie mu na zaspokojenie innych potrzeb; nie będzie miał, co jeść czy w co się ubrać. Urzędnik takiego hamulca nie ma. Urzędnik dysponuje praktycznie nieograniczoną ilością pieniędzy. Gdy mu ich zabraknie, zwróci się o więcej do podatnika, zwłaszcza, że może na tym ostatnim wywrzeć przymus fizyczny. Negacja rzadkości dóbr i prawo do stosowania przemocy to nieuniknione źródła marnotrawstwa zasobów, które dla reszty obywateli są rzadkie.

[39] Pouczający jest tu przykład Portugalii, gdzie z braku środków na ich utrzymanie burzy się stadiony, wybudowane na mistrzostwa piłkarskie Euro 2004. Utrzymanie stadionów kosztuje ok. 1,2 miliona euro miesięcznie. Obiekty nie przynoszą dochodu z powodu kryzysu lokalnych drużyn piłkarskich. Zob. dziennik.pl z dnia 7 listopada 2010.

[40] Gospodarka nie jest grą o sumie zero. Zysk jednych, wbrew temu, co pisał Michel de Montaigne (Próby, tłum. T. Boy-Żeleński, s. 226), nie jest stratą  innych. Z faktu istnienia wolnej wymiany, wynika wzajemna korzyść wymieniających się stron. W przeciwnym razie do wymiany by nie doszło. Rynek jest miejscem, na którym odbywają się takie wzajemnie korzystne (bo dobrowolne) wymiany.  Na tej podstawie należy domniemywać, że wolny rynek jest miejscem, na którym dochodzi do maksymalizacji użyteczności społecznej, tym samym, do wzrostu korzyści wszystkich uczestniczących w nim stron, i to niezależnie od wyznawanego sądu etycznego. Mimo ewidentnej słuszności tego poglądu, dowiedzionej przez naukę prawie 100 lat temu, większość ignorantów ekonomicznych i niedouków nadal uważa, że w kapitalizmie zysk jednej ze stron jest stratą drugiej strony. O problemie tym wspominamy także w sekcji, poświęconej innej „niedoskonałości” rynku, mianowicie: zawodności dystrybucji.

[41] Murray N. Rothbard, „Toward a Reconstruction of Utility and Welfare Economics”, zob. w  www.mises.org/story/2205 str. 15

 

[42] Mises, Ludzkie działanie, op. cit.s.307 i n.

[43] Szkodliwy monopol przymusowy, czyli wolność od konkurencji, – czy to prywatny czy państwowy – może istnieć wyłącznie pod egidą rządu (państwa). Monopol naturalny nie jest szkodliwy, gdyż w każdej chwili może być zakwestionowany przez konkurencję. Monopolista naturalny zdobywa swój monopol dzięki temu, że jest w swej dziedzinie najlepszy i najtańszy; patrz: Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing, Warszawa, 2008/09.

[44] Tym bardziej, że trudno sobie wyobrazić sytuację, w której brakuje konkurencji. Konkurencję w zakresie programów operacyjnych ma nawet monopolista Microsoft, który posiada rywali choćby w postaci wolnego oprogramowania  Linux czy Unix (nie mówiąc już o rodzącej się konkurencji firm jak np. Google (system operacyjny Chrom)). Konkurencją dla każdego wyboru w warunkach złożonej gospodarki jest każdy inny produkt, na który można alternatywnie wydać nasze środki. Monopolista światowej produkcji aluminium firma Alcoa, będąca jedynym w USA producentem czystych odlewów aluminiowych nie mogła sobie pozwolić na ceny monopolistyczne, gdyż mogło to doprowadzić do wyparcia aluminium przez stal czy tworzywa sztuczne. Dlatego m.in. w wczasach, gdy Alcoa cieszyła się niemal stuprocentowym monopolem, cena aluminium na rynku amerykańskim spadała. Zob. Thomas Sowell, Ekonomia dla każdego, s. 130.

[45] Na początku XX stulecia, istniało w Stanach Zjednoczonych  około 2,000 firm produkujących jeden lub więcej samochodów. Dwadzieścia lat później, liczba firm spadła do 100, by pod koniec 1929 roku osiągnąć poziom 44 zakładów. W 1976, amerykańskie zrzeszenie producentów samochodów, Motor Vehicle Manufacturers Association posiadało jedynie 11 członków. Podobna prawidłowość miała miejsce w Europie i Japonii. Zob. History of automobile. http://l3d.cs.colorado.edu/systems/agentsheets/New-Vista/automobile/. Pobrano 22 listopada 2010.

[46] The Objectivist Newsletter, IAD, Nathaniel Branden, „Monopolies and Laisses-faire Capitalism”, June 1962 (w Ayn Rand Institute, Irvine, California).

[47] Zob. Polyconomics, Supply Side University, „Antitrust by Alan Greenspan”, Jude Wanninski, 12 czerwca 1998 w http://www.polyconomics.com/ssu/ssu-980612.htm. Pobrano 22 sierpień 2010.

[48] Symbolem monopolu Forda Model T był słynny slogan: „ Możesz mieć nasz samochód w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że będzie to kolor czarny”.

[49] Nathaniel Branden op. cit. twierdzi, że bezpośrednim powodem osłabienia pozycji Forda była niechęć tego ostatniego do zmian. GM natomiast wprowadził zgrabniejszą stylistykę swoich samochodów, pomalowanych w żywe, pastelowe barwy.

[50] W październiku 2009 roku udział w rynku systemów operacyjnych Windows (używanych przez osoby w celu posługiwania się Internetem), produkowanych przez Microsoft wynosił 91 procent. Zob. http://n.wikipedia.org/wiki/Microsoft_Windows. Pobrano 23 listopada 2010.

[51] O czym świadczy istnienie rywali z  Apple Computers, Linux, Unix. Te dwa ostatnie świadczą oprogramowanie nieodpłatnie, a mimo to nie zdołały wyprzeć Microsoft z rynku.

[52]Paul Krugman, “Nation in a Jam”, The New York Times, z 13 maja 2001

[53] Mimo woli Krugman uzasadnia w ten sposób tezę Rothbarda, że z faktu rzadkości dóbr w ogóle wynika, iż dobra publiczne nie mogą istnieć; krańcowy koszt dodania użytkownika jest zawsze większy niż zero.

[54] Kolejny błąd w rozumowaniu: drogi, ulice w Atlancie to „typowe” dobra publiczne wykonane przez sektor państwowy i przezeń zarządzane.

[55] Thomas Sowell, Ekonomia dla każdego op. cit. S. 314.

[56] Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2007 str. 556.

[57] Komendant policji w Chicago, w wywiadzie udzielonym stacji WLS 890 AM, 18 maja 2010 o godz. 12.20, tłumacząc dużą ilość korków drogowych, informował, że „w 70 procent samochodów osobowych na terenie metropolii Chicago podróżuje jedna osoba”.

[58] Regulacje, które doprowadziły do wydzielenia na zachodnich autostradach bus lanes czyli specjalnych pasów ruchu przeznaczonego wyłącznie dla pojazdów, w których poruszają się co najmniej dwie osoby i autobusy, pod wpływem skarg kierowców indywidualnych, bywają cofnięte. Transport publiczny Wielkiej Brytanii szacuje straty z tytułu likwidacji lub zawieszenia funkcjonowania bus lanes na ok. 7% całości dochodów. Zob. The Free Library by Farlex, http://www.thefreelibrary.com/Bus+lane+closure+plan+may+continue-a0136057280. Pobrano 21 listopada 2010. O innych przykładach zawieszenia „bus lanes” dla najbardziej zamożnych przedmieść Los Angeles, donosi LA Subway Blog, http://www.lasubwayblog.com/2010/11/can-rich-be-exempt-from-bus-lanes.html. Pobrano 23 listopad 2010.

[59] Dotacje na rzecz siedmiu spółek przewozowych: PKP Intercity, Przewozy Regionalne, PKP SKM Trójmiasto, WKD, Koleje Mazowieckie – KM, PCC RAIL Jaworzno, Koleje Dolnośląskie S.A. wyniosły w 2010 roku ponad 3,7 mld złotych. Mimo to spółki kolejowe balansują na granicy opłacalności, albo znajdują się głęboko pod kreską. Źródło: Ministerstwo Infrastruktury, 6 października 2010 .

[60] Innymi słowy, krańcowa jednostka dobra konsumowanego przez osobę X może być równocześnie konsumowana przez osobę B, C, D etc. bez ponoszenia przez nie jakiegokolwiek dodatkowego kosztu.

[61] Ten drugi warunek nie jest równie ortodoksyjny, co pierwszy. Niektórzy uczeni, jak np. Knut Wicksell, czy Mancur Olson najczęściej go pomijają.

[62] Hans Hermann Hoppe, The Economics and Ethics of Private Property, Studies In Political Economy and Philosophy, 2nd Edition, Ludwig von Mises Institute, Auburn, Ala. 2006, str. 15 – 18.

[63] Być może dlatego, że właśnie obrona narodowa (armia) i zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego (policja) wymienione zostały po raz pierwszy jako dobra publiczne (obowiązek państwa) przez Adama Smitha.

[64] Nie wszyscy teoretycy dóbr publicznych ograniczają produkcję dóbr publicznych do sektora państwowego. Część z nich, jak Mancur Olson, James Buchanan czy Gordon Tullock, to zwolennicy wolnego rynku,  rozszerzający produkcję dóbr publicznych także na sektor prywatny.

[65] Muray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku tom III, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing 2008. str. 443 i n.

[66] Ibidem, s. 362-363.

[67] Konsumpcja może być niekonkurująca tylko wtedy, gdy nie można z niej wyłączyć „gapowiczów”. Wyłączenie gapowiczów sprawia, że jest ona rywalizująca (konkurująca). O ile wyłączenie gapowiczów jest możliwe, o tyle włączenie ich do konsumpcji może się odbywać w warunkach, w których koszt krańcowy dołączenia gapowicza wynosi zero. Sprowadza się to do założenia, pisze H.H. Hoppe, że dołączenie kolejnego konsumenta nie obniży ani jakości, ani ilości konsumowanego dobra. Zdaniem teoretyków dóbr publicznych niedoskonałość rynku (czyli sektora prywatnego) polega na tym, że w warunkach rynkowych dodanie konsumenta wiąże się z dodatkowym kosztem, albo z ograniczeniem konsumpcji innych uczestników rynku. Przynajmniej to ostatnie twierdzenie nie jest prawdziwe. Zob: Hans H. Hoppe, op. cit. 

[68] Inną immanentną cechą własności prywatnej jest prawo do jej zbycia lub darowania na rzecz innych osób lub instytucji. W przypadku dóbr publicznych takiej możliwości nie ma. Ergo, dobro publiczne nie jest własnością zbiorową. (wspólną).

[69] Na początku II wojny światowej, od września 1939 do wiosny 1940, pod nieobecność formalnego rządu polskiego, istniały prywatne (finansowane za pieniądze swoich członków) siły zbrojne, znane jako Organizacja Wojskowa „Wilki”, do której należał m.in. Janusz Kusociński. Z czasem, słynące z ogromnej bojowości i skuteczności „Wilki”, zostały wchłonięte przez quasi-państwową Armię Krajową

[71] Ludwig von Mises, Planning for Freedom, II wyd. South Holland, Illinois; Libertarian Press, 1962, str.str.151-152.

[72] Niekiedy szkodliwa jest tylko dla rządzących. Dążąc do jej „poprawy” zdobywają głosy potrzebne przy reelekcji.

[73] Albo przenosi zatrudnienie do tzw. szarej strefy, czyniąc zatrudnienie nielegalnym.

[74] Legendarny przywódca amerykańskiego Związku Zawodowego Górników, John L. Lewis, który w latach 1925-1960 przewodził pracownikom górnictwa, windując skutecznie płace w całej branży, został przez Thomasa Sowella ochrzczony mianem „najlepszego sprzedawcy ropy naftowej”, ponieważ wysokie ceny węgla, do których działalność Lewisa doprowadziła, a także liczne strajki, spowodowały, że większość odbiorców węgla przerzuciła się na ropę naftową. Spowodowało to ruinę finansową wielu miast, których ludność utrzymywała się z pracy w kopalniach. Podobne zjawisko zaobserwować można w przemyśle samochodowym, gdzie działa skutecznie United Auto Workers. Zob. Thomas Sowell, Ekonomia dla każdego, tłum. Jan M Fijor, Fijorr Publishing, Warszawa, 2003.

[75] Na rynku, podaż znajduje się w relacji do popytu. Podniesienie ceny (w celu neutralizacji wzrostu kosztu) spowoduje spadek popytu. Spadek popytu, ceteris paribus, wymusi obniżenie ceny. Cena danego dobra – wbrew temu co twierdził  Karol Marks – nie zależy od kosztów jego wytworzenia. To koszty produkcji zależą od ceny.

[76] Np. Jules Backman, Advertising and Competition, New York University Press, 1967, s. 31 i n.

[77] Zob. Kenneth Arrow, Toward a Theory of Price Adjustment, Stanford university press, 1959, s. 50.

[78] Zob. Israel Kirzner, Konkurencja i przedsiębiorczość, tłum. K. Śledziński, Fijorr Publishing, Warszawa, 2010. s. 222.

[79] Zob. Israel Kirzner op. cit. S.221: „Jeśli jednak uwagę zwrócimy nie na stopień zgodności z idealną alokacją rozpatrywaną z perspektywy wszechwiedzy, ale na stopień, w jakim znana teraz informacja jest optymalnie używana, będziemy mogli ocenić efektywność procesu konkurencyjnego w zupełnie inny sposób. Nie tylko unikniemy ocen opartych na bezużytecznej mierze wszechwiedzy, ale zauważymy, że podejmowane obecnie decyzje odzwierciedlają najbardziej aktualne informacje zebrane przez czujnych, motywowanych zyskiem przedsiębiorców (…)”

[80] Czego dowodzi chociażby przykład Polski. Mimo zaniechania interwencji rządowych jesienią 2008 roku, Polska gospodarka była jedyną gospodarką Unii Europejskiej, która w latach 2008-2009 nie zanotowała spadku PKB. Zob. Komunikat za III kwartał 2009 Głównego Urzędu Statystycznego, ogłoszony 30 listopada 2009, oraz portal money.pl z 30 listopada 2009, „Polska pozostaje zieloną wyspą”. http://www.money.pl/pieniadze/komentarze/artykul/polska;pozostaje;zielona;wyspa,241,0,562161.html. Pobrano 1 grudnia 2009.

[81] Zob. USA Today, „Private pay shrinks to historic lows as gov’t payouts rise”, 25 maja 2010.

[82] Ironią historii jest to, że traktowana jako paradygmat ekonomii dobrobytu, Ogólna Teoria Keynesa, została obalona na długo przed tym gdy powstała. Dokonał tego Ludwig von Mises w 1912, publikując swą pierwszą książkę, Theorie des Geldes und der Umlaufsmittel, w której zarysował koncepcję austriackiej teorii cyklów koniunkturalnych. Jej trzonem było – pominięte wiele lat później przez Keynesa – spostrzeżenie, że ekspansyjne tworzenie kredytu niepoparte oszczędnościami – do czego w 1930 roku, w swej ogólnej teorii, namawiał JM Keynes – oparte na systemie bankowości centralnej i rezerwie cząstkowej wywołuje niekontrolowany wzrost podaży pieniądza, wzmożone procesy inflacyjne, a w konsekwencji kryzys gospodarczy. Jesus Huerta de Soto w Sprawiedliwość a efektywność, op. cit. s. 462-463 zwraca uwagę na fakt, iż Keynes nie znał pracy Misesa, gdyż sam nie znał języka niemieckiego, a po angielsku dzieło to – już jako The Theory of Money and Credit – ukazało się dopiero w 1953 roku nakładem Yale University Press. Na podkreślenie zasługuje przemilczany bądź zignorowany przez większość zwolenników teorii dobrobytu fakt, że zarówno monopol banku centralnego, jak i system rezerw cząstkowych nie są rozwiązaniami wolnorynkowymi i opierają się na regulacjach państwowych.

[83] Zob. Murray N. Rothbard Złoto, banki, ludzie czyli krótka historia pieniądza, wyd. II, tłum. W. Falkowski, Fijorr Publishing, Warszawa 2009, s. 51-54.

[84] Ludzka skłonność do odkładania konsumpcji w czasie. Im wyższa skłonność, tym niższa preferencja czasowa i odwrotnie.

[85] Interesującą, i jakże ironiczną w kontekście tego co zdarzyło się ok. ćwierć wieku później metaforę, zapożyczoną od Alana Greenspana, późniejszego szefa Federal Reserve Board (1987 – 2006) przytacza w swoim eseju Nathaniel Branden, op.cit. „O ile w warunkach leseferyzmu system bankowy i zasady kontroli dostępnych funduszy działają jako bezpiecznik, który zapobiega krótkiemu spięciu w systemie gospodarczym, o tyle rząd, poprzez Rezerwę Federalną  (FED), naprawia bezpieczniki przy użyciu monet. W rezultacie takiego majsterkowania powstało spięcie, znane jako Wielka Spięcie 1929 roku”.

[86] Wzrost ten nie odbywa się w sposób równomierny w całej gospodarce, lecz zależy od sposobu wydawania pieniędzy przez instytucje, które z pieniądza inflacyjnego korzystają jako pierwsze. Ponieważ należą do nich najczęściej instytucje państwa: rząd, administracja, wojsko, system edukacyjny etc. oraz banki, to właśnie one korzystają z inflacji najbardziej, one kierują strumieniem pieniądza inflacyjnego wywołując tym samym swoistą redystrybucję; transfer majątku od tych, którzy inflację finansują, do tych, którzy na niej korzystają.

[87] Zwraca na to uwagę Jesus Huerta de Soto w Sprawiedliwość a efektywność, tłum. K. Śledziński, Fijorr Publishing, Warszawa 2010, s. 327 i n. oraz Pieniądze, kredyt bankowy, cykle koniunkturalne, tłum. G. Łuczkiewicz, Instytut Misesa, Warszawa, 2009 s.174 i n.

[88] Jesus Huerta de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy, cykle koniunkturalne, s.112-113.

[89] Zob. Izrael Kirzner, Niedobry rynek w pracy zbiorowej Moralność kapitalizmu, red. Grzegorz Nowak, tłum. Paweł Mroczkowski, Instytut Liberalno – Konserwatywny, Lublin 1998 s. 193.

[90] Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, op.cit. s. 556.

[91] Jedną z konsekwencji tego zjawiska jest np. fakt ograniczania prawa do posiadania obszarów morskich i oceanicznych (akwenów) przez osoby prywatne, a także upaństwowienie takich dóbr, jak powietrze (air rights), częstotliwości radiowe, czy drzewostan, zwłaszcza w obszarach dżungli tropikalnych. Przejawem tej tendencji jest także monopolizowanie przez państwo niektórych form działalności takich, jak wybrane serwisy pocztowe, drogi, edukacja, lasy czy usługi obronne, w tym policja i obrona narodowa.

 

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułPatron honorowy: MENNICA MAZOVIA
Następny artykułMenger: ekonomia bez matematyki
Uwielbiam podróże, zwiedziłem do tej pory (17 września 2015) 142 kraje, w tym tak egzotyczne, jak: Surinam, obie Gujany, Fiji, Vanuatu, Madagaskar, Malawi, Bhutan. Rwanda, Burundi, Haiti czy Myanmar. W samej Ameryce Łacińskiej, do niedawna moim ulubionym regionie, byłem przynajmniej 70 razy. Myślę, że wreszcie należałoby zacząć te wspomnienia spisywać, tym bardziej, że jest co: 4 Mundiale piłkarskie, wyrok 10 lat więzienia w Peru, spotkanie w cztery oczy z generałem Pinochetem, potem w Chiapas, z subkomendante Marcosem, wyciągałem ludzi z więzień (Panama, Abu Dabi). wspólnik ukradł mi hotel na Karaibach i parę innych historyjek.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.