PODZIEL SIĘ

Czy, aby przewidzieć sukces spółki Amazon.com, Inc. potrzebna była jakaś wiedza tajemna? Absolutnie, nie! No, może trochę wyobraźni, logiki, ździebko odwagi, szczęścia, i najważniejsze, pragnienie osiągnięcia sukcesu.

AMZN

Gdybym został inwestorem w Amazon.com (symbol na giełdzie NASDAQ, AMZN) w 1997 roku, wtedy gdy spółka debiutowała na giełdzie, a więc niewiele ponad 20 lat temu, za każde zainwestowane tysiąc złotych czy dolarów miałbym dzisiaj – mimo iż giełda, a wraz z nią notowania AMZN wchodzą akurat w fazę recesji – okrągły milion.

W 1997 roku Amazon była już firmą znaną. Nie trzeba było nawet czytać prospektu emisyjnego, aby się dowiedzieć, że ta – wcale nie pierwsza w dziejach – księgarnia internetowa jest wyjątkowo innowacyjna, agresywna, że bezpardonowo wchodzi w coraz to nowe dziedziny – słowem ma przed sobą dobrą przyszłość. Podobnie jak jej prezes Jeff Bezos, facet o ego wielkości kosmosu. Aby to wszystko wiedzieć, wystarczyło czytać komentarze medialne.

Zainteresowanie się spółką Amazon na etapie start-upu, a więc ok. 5-6 lat wcześniej też nie było jakimś ogromnym wyzwaniem osobistym. Wystarczyło śledzić tematy spotkań klubów inwestora czy kół biznesu istniejących w kręgu Doliny Krzemowej. Wtedy jednak, zainwestowanie w Amazona tysiąca dolarów przyniosłoby do dzisiaj ok. 12-15 milionów. Miałbym już dawno resztę życia sfinansowaną.

QCOM

Celowo przywołałem tu przykład Amazon.com, jednej z wielu spółek średniej technologii, które odniosły sukces giełdowy, ponieważ ocena szans tego pomysłu nie była wcale trudna. O wiele więcej wiedzy, doświadczenia, a nawet szczęścia wymagało „odkrycie” potencjału firmy Google, Nvidia, czy Qualcomm – spółek wyjątkowo wysoko zaawansowanych technologicznie. Ale nawet w ich przypadku nie był to jakiś wyczyn.

Pamiętam, jak w 1990 roku mój sąsiad, inżynier z Brazylii, wspomniał przy jakiejś okazji o tej ostatniej spółce, pokazując mi artykuł o Qualcommie w jakimś popularnym magazynie, jego tytuł: Nigdy więcej splątanych kabli. Autor relacjonował wynalazek kalifornijskiej spółki, która miała właśnie debiutować na giełdzie, rozwiązując gigantyczny problem kupowania, dopasowywania, łączenia i kontrolowania dziesiątków kabli, jakie plątały się niegdyś przy domowych wieżach audio, telewizorach, komputerach, drukarkach etc. Założyciel Qualcomm, Irwin Jacobs wymyślił był technologię bezprzewodowej transmisji sygnału elektromagnetycznego. Mimo iż byłem ignorantem technologicznym widziałem, że jest to wynalazek przełomowy. Zatelefonowałem do zaprzyjaźnionego brokera i kazałem mu kupić (na próbę), podczas IPO, którego termin właśnie nachodził, aż…200 akcji o symbolu QCOM. Zapłaciłem za nie ok. 2500 dolarów.

Śledziłem przebieg notowań QCOM z bijącym sercem. To był mój debiut inwestorski przy okazji debiutu spółki. Początkowo notowania stały w miejscu, potem spadły kilka procent, znowu wzrosły, z niepokojem czekałem co przyniesie nowe Millenium. Cena się akurat podwoiła, kusiło mnie, żeby sprzedać, wyczytałem jednak w innym artykule, że to rzekome załamanie się gospodarki z 1999 na 2000 rok to lipa. QCOM nie sprzedałem. Nagrodą był 200 procentowy wzrost notowań akcji w 2000 roku. Przeraziłem się go jednak i wtedy je sprzedałem. Łącznie zarobiłem na QCOM ok. 9000 dolarów, dużo, zwrot 360 proc. Byłem w siódmym niebie, zwłaszcza że świat wszedł właśnie w kryzys znany dzisiaj jako dot.com i cena akcji spadła o ponad połowę. Gdybym wtedy nie stchórzył, a przecież kryzys nie miał wielkiego wpływu na wartość technologii bezprzewodowej, gdybym za pieniądze, jakie mi zostały po sprzedaży odkupił akcje QCOM w okresie spadku ich cen, wówczas – po wszystkich splitach (podziałach akcji) i reinwestowaniu dywidend – miałbym prawie 3,5 mln. I wierzcie mi, aby to osiągnąć nie trzeba było być jasnowidzem. Ani na moment prymat technologiczny i innowatorski,1)nop  QCOM, spółki wartej dziś kilkadziesiąt miliardów, nie był zagrożony.

Polacy nie gęsi…

Dla czytającego powyższe słowa, Polaka, sprawa wydać się może nieosiągalna: zarówno 25 lat temu, ale i dzisiaj, mało kto ma na tyle wyobraźni i pieniędzy, żeby się interesować amerykańskimi start-upami. Amerykańskimi – być może – tak, ale dzisiaj istnieją przecież start-upy polskie.

Kilka tygodni temu (piszę ten tekst 9 grudnia 2018) media światowe doniosły, że polska spółeczka Astronika wymyśliła i wykonała urządzenie (kret) do penetracji powierzchni Marsa, które wyleciało w kosmos wraz z amerykańską sondą kosmiczną na Marsa. Kilka dni później, inny spec od start-upów, Elon Musk (TSLA) wystrzelił w kosmos satelitę (PS-sat2) , który pełnić w przestrzeni pozaziemskiej rolę odkurzacza rozrzuconych w kosmosie przez człowieka śmieci. Autorami tego drugiego pomysłu są studenci i pracownicy Politechniki Warszawskiej. Zanim oba te wynalazki, czy raczej start-upy ujrzały światło dzienne, były przedmiotem niekończących się prezentacji, konferencji, spotkań, na których padało podstawowe w tej materii pytanie:

Skąd wziąć na to wszystko pieniądze?  

Nie wchodząc w detale finansowania projektów, jestem przekonany, że gdyby na jednym ze wspomnianych spotkań pojawił się inwestor, czy grupa inwestorów oba projekty dużo wcześniej ujrzałyby światło dzienne. Ich okres inkubacji by się skrócił, a inwestorzy zgarnęliby sowity zwrot na swej inwestycji.

Asbiro Investors Ltd. to organizacja, która ma ambicję, aby więcej takich błędów nie popełniać. Działamy głównie w środowisku polskim, tak w kraju, jak i zagranicą.  Wychodzimy z założenia, że stoimy przed ogromną szansą. Polacy to potęgą w dziedzinie technologii, inżynierii, matematyki, logiki, nauk ścisłych, informatyki itp. To, czego nam brakuje, to promocja, marketing i umiejętności biznesowe. Dlatego właśnie, Asbiro Investors Ltd. postanowiło zająć się promowaniem start-upów, kojarzeniem biznesu z inwestorami i to nie tylko w Polsce. Poznamy was z ludźmi, którzy zajmują się ocenę, promocją i wyceną poszczególnych projektów. A także sprzedażą pomysłu zainteresowanym stronom. Premierą tej działalności będzie styczniowa konferencja Warsaw Meeting of Asbiro Investors (FB: Asbiro Investors Ltd., www: warszawa.asbiroinvestors.com). Skupimy na niej ludzi, którzy mają pomysły, know how, wiedzę, doświadczenie, pieniądze i wiarę w sukces, z tymi, którzy jeszcze takiego pomysłu nie mają.

Wydaje Wam się, że świat bajecznych fortun start-upowych zarezerwowany jest dla wybrańców? Dla profesjonalistów z układów na rynku papierów wartościowych? Maklerów? Milionerów? Ekspertów technologicznych? Okazuje się, że ludzie z powyższych grup wcale nie są jakoś szczególnie uprzywilejowani. Przeciwnie, to nie spośród nich rekrutują się szczęśliwcy, którzy zarobili krocie na Instagramie, PayPalu, Netflixie, sieci sklepów Dino, czy na Astronice. Dlatego, zapraszamy do nas wszystkich, którym marzy się sukces w start-upie. Nie bójcie się. Przyjdźcie i posłuchajcie. Zapraszamy. Chyba, że chcecie podzielić los milczącej, biernej większości lemurów…ale w takiej sytuacji przyjdźcie tym bardziej!

Jan M Fijor

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułPolska drugą Brazylią? (dokończenie)
Następny artykułWielka Brytania: nadchodzi kryzys
Uwielbiam podróże, zwiedziłem do tej pory (17 września 2015) 142 kraje, w tym tak egzotyczne, jak: Surinam, obie Gujany, Fiji, Vanuatu, Madagaskar, Malawi, Bhutan. Rwanda, Burundi, Haiti czy Myanmar. W samej Ameryce Łacińskiej, do niedawna moim ulubionym regionie, byłem przynajmniej 70 razy. Myślę, że wreszcie należałoby zacząć te wspomnienia spisywać, tym bardziej, że jest co: 4 Mundiale piłkarskie, wyrok 10 lat więzienia w Peru, spotkanie w cztery oczy z generałem Pinochetem, potem w Chiapas, z subkomendante Marcosem, wyciągałem ludzi z więzień (Panama, Abu Dabi). wspólnik ukradł mi hotel na Karaibach i parę innych historyjek.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.