W wolnym tłumaczeniu slogan ten oznacza, że w sytuacjach kryzysowych to właśnie „gotówka, a raczej jej posiadacz jest panem sytuacji, czyli symbolicznym królem”. Doświadczenie uczy, że ci, którzy w trudnych czasach posiadają gotówkę znajdują się w lepszej sytuacji od całej reszty.
Gotówka, czyli co?
Pod terminem gotówka, rozumiemy tradycyjne, fizyczne banknoty i monety pieniężne, wszelkie krótkoterminowe papiery wartościowe o wysokiej płynności[1], oraz metale szlachetne. Mają one przewagę nad innymi papierami wartościowymi, takimi jak akcje, obligacje, surowce i inne instrumenty finansowe o słabszej płynności, jak depozyty o określonym terminie płatności, np. lokaty terminowe, czeki, weksle i ich pochodne. Niejako przeciwieństwem gotówki są również – wymagające dłuższego czasu zbycia przy zamianie na pieniądz fizyczny, a mimo to bardzo popularne – ziemia, nieruchomości i wszystkie ich pochodne.
Doświadczenia rynków finansowych dowodzą, że w czasach nastania kryzysu, sektorem gospodarki dotkniętym spowolnieniem najmocniej są banki, główny dysponent gotówki. Właśnie w warunkach dekoniunktury, dobrem, którego brakuje najbardziej jest pieniądz. Jego cena rynkowa – wskutek spadku podaży – rośnie. Co prawda, modna od prawie wieku praktyka ratowania gospodarki dotkniętej kryzysem, przy pomocy kreacji pieniądza „z powietrza”, czyli promocja długu, który ma ratować biznes i obywateli przed bezrobociem i bankructwem bywa niestety bardzo ryzykowna. Polityka monetarna polegająca na pompowaniu pieniędzy w niedomagającą gospodarkę, na krótką metę może i pomaga, na dłużej jednak tworzy pieniądz inflacyjny. Nie ten, który – jak to zauważył francuski ekonomista, J.B. Say – pochodzi z produkcji i towarzyszącego jej popytu na pracę, lecz powstały na maszynach drukarskich w wyniku zadrukowania bezwartościowych kawałków papieru, tzw. pieniądz fiducjarny (fiat). Pieniądz inflacyjny niszczy majątek kraju i narodu. Nominalnie pieniędzy tych przybywa, spada jednak ich wartość, czyli siła nabywcza. W efekcie, jeśli nawet zarabiamy więcej, to za tę większą ilość pieniędzy kupujemy mniej towarów i usług. Dzieje się tak dlatego, że w wyniku spadku siły nabywczej pieniądza następuje wzrost cen i spadek wartości majątku.
Smutny los autora
Tytułowe powiedzenie jest stosunkowo młode i liczy niewiele ponad 30 lat.
Jeszcze niespełna pół wieku temu, za faworyta świata biznesu uchodziło złoto i srebro. Co prawda w czasach standardu złota, kiedy każdy funt, dolar, szyling czy marka miały pokrycie w złocie, czyli mogły być wymieniona na kruszec, jedno z najbardziej płynnych dóbr świata, zdarzały się okresy trudnego kredytu, czy wręcz jego braku, jednakże dopiero oderwanie kawałka zadrukowanego papieru (fiat), zwanego pieniądzem, od jego realnej wartości, jaką było złoto lub srebro – kotwica chroniącą świat przed nadmiarem długu i niewypłacalnością – wywołało falę kryzysów.
Standard złota, czyli powiązanie pieniądza papierowego z kruszcem, dzięki temu, że ten ostatni trudno jest podrobić, „chronił” gospodarkę, ale i prywatnych ludzi przed zbyt wysokim zadłużeniem, a w konsekwencji przed inflacją pieniądza. Chciwi politycy, obiecujący wyborcom raj na Ziemi mogli liczyć wyłącznie na podatki. Podnoszenie ich wywoływało jednak niezadowolenie mas; łatwo było w ten sposób stracić władzę. Aby się problemu pozbyć, w połowie sierpnia 1971 roku, na konferencji w Bretton Woods, Stany Zjednoczone, konkretnie prezydent Richard Nixon, a w ślad za nimi reszta świata zdecydowali, że gotówka papierowa nie będzie już wymieniana na złoto, lecz na dolary papierowe. To one miały mieć pokrycie w złocie, ale nie mają. Świat wkroczył w erę kryzysów. Wyznacznikiem wartości poszczególnych walut stał się amerykański dolar, waluta rezerwowa świata, niestety, amerykański rząd i bank centralny, wskutek manipulacji jego oprocentowaniem i podażą, pośrednio także nam, podkradają oszczędności i majątek w ogóle.
Konsekwencją likwidacji standardu złota był gwałtowny wzrost zadłużenia rządów, które zamiast opodatkować dzisiaj, znalazły sposób na zasilanie kasy poprzez wydatki na kredyt i przerzucanie perspektywy ich spłaty na swych następców. Kryzysy pojawiły się niemal natychmiast, najpoważniejszy z nich, już w Czarny Poniedziałek 19 X 1987, kiedy giełdy amerykańskie straciły ok. ćwierć swej wartości. Kryzys, zgodnie z zasadą, że gdy Ameryka ma katar, światu grozi zapalenie płuc, rozlał się po całym świecie. I właśnie wtedy, prezes szwedzkiego kolosa motoryzacyjnego, Volvo, Pehr G. Gyllenhammar sformułował slogan o królewskiej , który przeszedł do historii. Gotówka stała się królem!
Bessa najdotkliwiej dotknęła świat biznesu. Przerażone niepewną sytuacją banki zaczęły wprowadzać znaczne utrudnienia kredytowe. Na sektorze produkcji i sprzedaży finansowanych z reguły przy pomocy kredytu bieżącego/obrotowego odbiło się to natychmiastową recesją. To właśnie wtedy, po raz pierwszy w długiej historii Grupy Volvo, spółce zaglądnęło w oczy bankructwo. N.b. był to punkt zwrotny w dziejach tej zacnej firmy, która – po 20 latach ratowania jej przez rząd – perła w szwedzkiej koronie została w 2010 roku ostatecznie przejęta przez chiński holding przemysłowy, Zhejiang Geely Holding Group Co.
Cdn.
Jan M Fijor
[1] Czyli łatwo sprzedawalne, łatwo zamienialne na pieniądz fizyczny.