P.T. Barnum (1810-1891), biznesmen, artysta cyrkowy i showman, który uważany jest za prekursora wiedzy na temat public relations (PR) powiedział kiedyś, że aby zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych wystarczy mieć dobrą powierzchowność oraz wiedzieć, czego boją się Amerykanie.
Lista strachu
Dzięki tej mądrości (i sprytowi) Phineasa T. Barnuma prezydentami zostali: Andrew Jackson, Martin van Buren oraz William Harrison. Odnosząc się zapewne do tej tradycji, amerykański ogólnokrajowy dziennik, USA Today, na miesiąc przed wyborami 2016 przedstawił listę „10 rzeczy, których Amerykanie boją się najbardziej”.
Oto amerykański ranking lęków.
Najgroźniejsza, zdaniem wyborców z USA jest korupcja w rządzie, w której aż 61 procent Amerykanów upatruje dla siebie największego zagrożenia. Na drugim miejscu znalazło się zagrożenie atakiem terrorystycznym, które przeraża już tylko 41 procent obywateli. Braku wystarczającej ilości pieniędzy, a ściślej, perspektywy tego, że przeżyje się swoje pieniądze obawia się najbardziej 39,9 procent Amerykanów. Możliwość bycia ofiarą terroryzmu przeraża 38,5 procent populacji, to jest dokładnie tylu , ilu obywateli Stanów Zjednoczonych upatruje największej groźby życiowej w proponowanym przez niektórych polityków, zakazie konstytucyjnego prawa do posiadania broni.
W dalszej kolejności są ci, dla których największym nieszczęściem jest możliwość utraty najbliższej, najukochańszej osoby, co spędza sen z powiek 38,1 procent mieszkańców Ameryki. Kryzysu gospodarczego bądź krachu finansowego lęka się najbardziej 37,5 procent, kradzieży tożsamości 37,1 procent, zaś możliwości zachorowania na śmiertelną obłożną dolegliwość nieco mniej niż 36 procent obywateli USA. Jest to jedynie 0,4 procenta mniej niż strach przed – istniejącym zaledwie od czterech lat – systemem przymusowej państwowej opieki medycznej, znanym jako Obamacare, którego obawia się 35,5 procent amerykańskich wyborców.
Logika
Zdumiała mnie ta lista zagrożeń, a właściwie nie tyle sama lista, co waga, jaką każdemu z tych zagrożeń przypisują Amerykanie.
W przypadku narodu kojarzonego z miłością do pieniądza, do dóbr i rozkoszy materialnych, pośledniejsza pozycja lęku przed stratą materialną czy kryzysem finansowym, od lęku przed ograniczeniem prawa do wolności czy swobód konstytucyjnych, każe zweryfikować opinię na temat Stanów Zjednoczonych in plus. Z rankingu strachu wynika też, że naród ten bardziej obawia się rządu niż ubóstwa. Znajduje to zresztą głębokie uzasadnienie w działaniach obecnej administracji waszyngtońskiej, której polityka nadregulacji i ograniczania praw prowadzi prostą drogą do ubóstwa.
Przykładem wspomnianych działań jest chociażby ukaranie gigantyczną karą grzywny, zajmującej się ochroną tożsamości, firmy LifeLock, z powodu uchybienia mało ważnej procedurze konsumenckiej. LifeLock, spółka zajmująca się ochroną narażonych na kradzieże ludzkiej tożsamości została skazana przez rządową Komisję Handlu na karę w wysokości 100 milionów dolarów za to, że obiecywała klientom ochronę tożsamości, gdy tymczasem istniały wątpliwości, czy to nie są przypadkiem przechwałki. I to pomimo iż nikt im niczego nie zarzucił, nie mówiąc o tym, że nikt ich o nic nie oskarżył.
Równie znamienny jest zapał i zaciekłość z jaką Biały Dom tępi ex-agenta CIA, Edwarda Snowdena, za to że ujawnił szereg przypadków „foul play” jakich dopuszcza się wobec obywateli Waszyngton, a także straszenie śmiercią australijskiego hackera Juliana Assange’a za to, że ujawnia światu szwindle światowej elity władzy.
Czy trudno się dziwić, że strach przed terroryzmem, któremu – po zamachu z 11 września 2001 roku – podporządkowano całe nowe ministerstwo (Homeland Security) jest o 20 punktów procentowych za strachem przed korupcją? Amerykanie boją się swego rządu, i to bardziej niż lękają się groźnych ataku ze strony terrorystów.
Do analogicznego wniosku prowadzić może wysoka pozycja lęku przed kradzieżą tożsamości. Podobnie, jak utraty tożsamości boją się Amerykanie ograniczenia swych wolności ustawowych, do czego odnoszą się aspiracje obecnej władzy (Obama) zmierzającej energicznie do rewizji czy nawet likwidacji II Poprawki do konstytucji – tej, która gwarantuje każdemu obywatelowi prawo posiadania i noszenia broni palnej.
Dysonanse
Tym, co mnie jednak zdumiało najbardziej jest dysonans, z jakim omawiany ranking lęków odnosi się do aktualnych notowań preferencji wyborczych amerykańskich wyborców. Dysonans ten czuć szczególnie wyraźnie, gdy chodzi o panią sekretarz Clintonową, która w obecnej kampanii jest przedstawicielką obozu rządzącego, który – co tu ukrywać – jest sprawcą większości nieszczęść, jakich Amerykanie boją się najbardziej.
Jak to możliwe, że w sytuacji, gdy Amerykanie bardziej od śmierci w akcie terrorystycznym, czy straty materialnej boją się korupcji, przewaga kandydatki na najwyższy urząd w państwie, zamieszanej w sprzedawanie agentom obcych rządów przysług w zamian za darowizny na rzecz fundacji jej męża w rankingach przedwyborczych w niektórych stanach wynosi aż 10 procent? Jak to możliwe, że obawiający się korupcji Amerykanie nie protestują wobec postępowania Departamentu Sprawiedliwości czy FBI tolerujących jawne naruszanie przez Panią Sekretarz naruszanie zasad bezpieczeństwa narodowego czy lżenie przed komisją Kongresu? Czyż nie jest to czystej wody korupcja?
Nie brzydzi ich zachowanie pani prezydentowej, która po zakończeniu kadencji męża (w 200 roku) bezceremonialnie przywłaszczyła sobie część mebli z Białego Domu? To, że je pod presją opinii publicznej oddała nie usprawiedliwia takiego postepowania zwłaszcza wobec kandydata na urząd prezydenta najpotężniejszego kraju świata.
Amerykanie boją się krachu finansowego, ale przecież ku termu zmierza właśnie polityka tzw. łatwego pieniądza uprawiana przez faworytka prezydenta Obamy p. Janet Yellen z Federal Reserve Board (FED). Prezydentura pani Clinton oznacza kolejne lata utrzymywania status quo wpędzającego Amerykanów w strach. Jak więc wytłumaczyć tak ogromne poparcie dla kandydatki? Tym bardziej, że Donald Trump obiecuje rozprawę zarówno z Fedem, jak i ze status quo, bez czego obecne lęki Amerykanów są niczym w porównaniu z Armagedonem gospodarczym, jaki czeka Amerykę jeśli nie zaprzestanie polityki łatwego pieniądza i nie odejdzie od zerowych stop procentowych.
Niemały udział w preferencjach i lękach Amerykanów, mają media stojące murem za p. Clintonową i niszczące bezpardonowo jej przeciwnika, Trumpa. Dlaczego Amerykanie, którzy w wielu rankingach ujawniają, iż mediom nie wierzą, tak ochoczo wpisują się w ich klangor i godzą na łamanie zasad, już nie tylko demokracji, ale wręcz prawa?
Szczytem ironii czy raczej głupoty jest z jednej strony obawa przed „obamacare”, a równocześnie poparcie dla współautorki tego ustawowego bubla. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że to Hillary Clinton przyłożyła się do obecnego marazmu w amerykańskiej służbie zdrowia.
I pomyśleć, że to zaciemnienie świadomości ma miejsce w sytuacji, gdy przeciwnik Clintonowej w wyścigu do Białego Domu, Donald Trump chce z większością patologii wymienionych na liście 10 najgroźniejszych zdarzeń, walczyć. To właśnie on stawia na czele swej politycznej agendy walkę z korupcją, przeciwstawianie się łamaniu konstytucji, ograniczenia regulacji, uwolnienie gospodarki z gorsetu zakazów i nadmiernych podatków, abolicję obamacare, kwestie bezpieczeństwa narodowego – słowem, większość powodów do obaw Amerykanów.
Jak to możliwe, że w 330 milionowym narodzie, stanowiący ułamek procenta, znienawidzony i cyniczny establishment jest w stanie pomieszać umysły ludzi w sprawach, których się ci obawiają najbardziej? Czyżby Amerykanie stracili instynkt, który ich przez prawie ćwierć tysiąca lat prowadził ku szczęściu i prospericie? O tym przekonany się już 8 listopada 2016. Trudno uwierzyć, że Amerykanie jednocześnie boją się pani Clinton, i chcieliby ją mieć jako głównodowodząca.
A może ankietowani wyborcy, ze strachu przed reperkusjami ze strony sił, którym tak zależy na utrzymaniu status quo i wyborze Pani Clintonowej po prostu ukrywają swe prawdziwe preferencje? Przekonamy się już z 16 dni.
Jan M Fijor