UWAGA!
TEKST (poważnie) JEST PRZEZNACZONY TYLKO DLA OSÓB KTÓRE WIERZĄ W SWOJE SIŁY BĄDŹ CZUJĄ, ŻE MOGĄ W NIE UWIERZYĆ. Nierozumne osoby które „nie mają czasu” na poświęcenie 20- 30 minut dla (być może, bez przesadzania) uchronienia siebie i swoich dzieci przed PRZECIĘTNOŚCIĄ niech nawet tu nie zaglądają, bo i tak niewiele z tego do nich dotrze.
„Tylko małe sekrety muszą być strzeżone. Wielkie trzymane są w sekrecie dzięki niedowierzaniu opinii publicznej„- Marshall McLuhan (jedne z najwybitniejszych specjalistów z zakresu komunikacji masowej i środków przekazu XX w., pionier technik reklamy związanych z seksualnością)
Tym, którzy świata nie widzą dla swoich dzieci poza szkołami publicznymi (a nawet i prywatnymi w większości) chciałbym postawić pytanie: Czy zastanawiali się Państwo kiedy i w jakim celu szkoły publiczne w ogóle powstały?
Wiele osób, w tym zapewne wielu nauczycieli, którzy nie interesują się historią szkolnictwa, myśli sobie, że szkoły powstały z „czystej” pobudki zwiększania zawartości ludzkich głów, czy w celu alfabetyzacji całego społeczeństwa. Chyba będą musieli się cokolwiek rozczarować.
Systemy przymusowych szkół powstały z bardzo konkretnych powodów, które nijak się miały do tych dobrotliwych celów, ale o tym za chwilkę. J
- I. Zapraszamy!
Pierwsze próby wprowadzenia obowiązku szkolnego pojawiły się już w XVII w.: przepisy weimarskie (1619 r.), gotajskie (1642 r.) i pruskie (1698r. i 1717r.), a potem stanu Massachusetts (purytański rząd kolonii: 1647r.), jednak nie miały one większego znaczenia z powodu nikłych możliwości realizacji. Pierwsze ustawy wprowadzające faktycznie obowiązek szkolny pochodzą z XIX w. (1819 Prusy, 1869 Austria, 1872 Japonia, 1876 W. Brytania, 1882 Francja, 1848–1918 USA), a w wielu krajach obowiązek szkolny wprowadzono dopiero w XX w. (m.in. w ZSRR w 1930 r. za Stalina). Zwróćmy jednak najpierw uwagę na weltschmerz pewnego osobnika..
II. Cierpienia Fryderyka
Jest rok 1807 r. Król Fryderyk Wilhelm cierpi. Jego ambicja i miłość własna bardzo źle znoszą przegraną z Napoleonem pod Jeną. Rok wcześniej 56-tys. armia Napoleona rozbiła doszczętnie 38-tys. armię księcia Fryderyka Ludwika Hohenlohe. Ponad 12 tys. Prusaków poległo lub zostało rannych, a przeszło 15 tys. znalazło się we francuskiej niewoli. Królestwo Prus dostało się pod panowanie Francji. Tego po prostu nie dało się wytrzymać!
Ten stan wymagał zdecydowanych działań. Wzmocnienia państwa, odnowy narodu. Trzeba zbudować nowe, niepokonane Prusy, a by to zrobić, najlepiej oprzeć siłę państwa na bezwzględnie posłusznych żołnierzach i urzędnikach. Skąd takich brać?
Trzeba ich sobie zrobić. Wychować. Użyć kontrolowanej przez państwo machiny, która umysł każdego obywatela dokładnie ociosa do oczekiwanego kształtu i zaprogramuje.
Nie było na co czekać.
Dlatego też wszystkie szkoły znalazły się pod kontrolą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Zdelegalizowano cieszące się podejrzaną niezależnością szkoły prywatne.
Od tej chwili (1810 r.) każdy nauczyciel miał być zatwierdzany i certyfikowany przez państwo.
Wprowadzono obowiązek szkolny..
Po kilku latach szkoły pracowały państwowym programem.
By mieć pewność, że w głowach obywateli nie kiełkują niepożądane pomysły, wprowadzono zestaw lektur obowiązkowych, tak by przypadkiem młodzi sami nie próbowali szukać treści, które byłyby dla nich nieodpowiednie. Rytm nauki wyznaczały dzwonki dzielące lekcje na 45-minutowe odcinki czasu, które to wprowadzono po to, by uczniowie na sygnał, jak na rozkaz, porzucali swoje aktualne zajęcie. Już brzmi znajomo? Położono nacisk na pracę indywidualną. Wszak zrzeszanie się czy współdziałanie mogły zagrozić władzy absolutnej.
A państwo ma działać jak dobrze naoliwiony mechanizm! Napędzane przez urzędników i rzemieślników – posłusznych, uległych, wykształconych na tyle, by umieli przeczytać instrukcję, mających podstawy wiedzy, ale nie za szerokie horyzonty. Chronione natomiast, miało być przez karnych żołnierzy znających swoje miejsce w szeregu.
W roku 1817 na czele nowo utworzonego Ministerstwa do spraw Wyznań i Oświaty staje Karl Freiherr vom Stein zum Altenstein, który tworzy spójny i całościowy system edukacyjny z podziałem na szkoły ludowe, średnie i uniwersytety.
Swoistą cezurą staje się uzyskanie matury, która otwiera drogę nie tylko do służby państwowej, wojskowej, kariery urzędniczej, ale również na uniwersytety- państwo z całą stanowczością egzekwowało obowiązek nauki. Kolejna reforma wprowadzała po ukończeniu szkoły średniej zasadę, iż warunkiem immatrykulacji na wyższe uczelnie jest egzamin maturalny. Zaostrzała też kryteria dla nauczycieli uczących w gimnazjach. Jak na tamte czasy reforma Altensteina była bardzo atrakcyjną i postępową ofertą wzmacniającą rolę państwa i dającą mu nowe narzędzia kształtowania i wychowywania nowych pokoleń.
Aby zrozumieć obowiązujący wówczas kontekst kulturowy należy sięgnąć do gloryfikujących ideę państwa poglądów filozoficznych Hegla i wywodzącej się od Kanta etyki obowiązku. Pruski model edukacyjny wyrasta z ducha tych dwóch pojęć: matura rozumiana była jako droga do służby państwu, a celem tak pomyślanej edukacji był bezspornie interes Prus.
Symptomatyczne dla epoki jest hasło ówczesnych reformatorów: „Wolność przez administrowanie!” [S. Salmonowicz, Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa].
To właśnie reformom Altensteina zawdzięczamy tak w pełni skuteczne związanie szkół z państwem i podporządkowanie edukacji jego urzędnikom J
Tymczasem pomagający od początku Fryderykowi Wilhelmowi w owym „dziele wieku Oświecenia”, wybitny filozof epoki, Wilhelm Humboldt, nie był jednak zbyt zadowolony z efektu poczynań króla.
Być może dlatego właśnie, że kładziono nacisk na indywidualną pracę każdego z uczniów, nie skupiano się na zajęciach grupowych (co jest lepsze- indywidualizm- JA mam rację, bo WIEM, czy może burza mózgów, praca zespołowa ?). Dobrze zdany egzamin końcowy, pierwsza w dziejach matura, dawał wstęp na uniwersytety i gwarantował szybką karierę zawodową (pewny etat ?), niewymagającą kreatywnego myślenia- tak więc może to królowi Fryderykowi Wilhelmowi należy przypisać stworzenie pierwszych robotów! :D).
[PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
XIX w. Prusy były monarchią absolutną i pruski dryl miał niemałe przełożenie na szkołę. Nauczyciele mieli za zadanie kształcić posłusznych państwu obywateli. Umiejących czytać i pisać urzędników oraz żołnierzy (to w XIX w. zaroiło się od pamiętników pisanych na europejskich frontach). Obywateli wykształconych na tyle, ile trzeba, ale nie wolnomyślnych.: „Sprawnych rzemieślników w swoim fachu, ale nie artystów. Posiadających podstawy wiedzy, ale nie zbyt szerokie horyzonty”. Było to zrozumiałe w czasach, gdy nad kontynentem unosi się wciąż widmo rozprzestrzeniającej się rewolucji napoleońskiej. Szkoła pruska miała utrzymywać społeczne status quo oraz być moderatorem społeczeństwa na życzenie władz, a w konsekwencji być zapleczem do rozwoju potęgi Prus. Ken Robinson (uznany w skali światowej doradca w dziedzinie rozwoju kreatywności, innowacyjności i zasobów ludzkich) przyrównał ten system do programowania wielkiego żywego komputera. Władzy było potrzebne, aby przyszli pracownicy machiny biurokratycznej mieli podstawowe umiejętności kopiowania i przetwarzania dostarczonych danych.
Tak przynajmniej opisuje to Murray Rothbard w „Education: Free and Compulsory” ;).
W XIX wiecznych Prusach traktowano państwo jako najwyższy autorytet, było to zupełnie świadome i akceptowalne, podporządkowanie edukacji jego przedstawicielom, ówczesnym jawiło się jako przejaw postępu!
O ile brak indywidualizmu, możliwości pracy w grupach czy rozwijania autonomii i kreatywności, w państwie o silnych tradycjach militarnych był czymś zupełnie naturalnym, o tyle dziś jest czynnikiem silnie ograniczającym rozwój nie tylko jednostek, ale i całej gospodarki.
III. Zbawienie dla przemysłu
Pomimo pewnych drobnych potknięć po drodze sztuczka Fryderyka i Altensteina powiodła się. Reforma oświaty realizowana z żelazną konsekwencją rozlała się po Europie. Dodatkowo w czasach Oświecenia także idea sekularyzacji migruje z kraju do kraju. Najpierw obejmuje, co oczywiste, Francję, kraje niemieckie, Rosję … Stosunkowo szybko sekularyzacja przemienia się tu i tam w ateizację. W XIX w. zaczyna się rozwijać ustawodawstwo szkolne, a organizację szkół przejmują rządy poszczególnych państw („przejęcie pałeczki” przez rządy to oczywiście eufemizm ;). W sumie mamy tu dwie pieczenie na jednym ogniu: oprócz modelowania społeczeństwa możemy odebrać szkoły Kościołowi, a w konsekwencji tego zagrabić część jego majątku 😀 Good deal, nieprawdaż Czytelniku? 😀
Wraz z imigrantami niemieckimi idea pruskiej szkoły dotarła do Ameryki, gdzie pokochali ją przemysłowcy (nawiasem: Niemcy to fantastyczny naród który ukształtował niemalże dzisiejszy świat- tj. nie tylko edukację ale i [m. in. poprzez rodzinę Rothschildów również w XVIII w.] świat finansów, a w konsekwencji całą obecną gospodarkę). Zachwyciła wszystkie rozwijające się kraje (tj. ich elity władzy). Przyczyn było kilka, a jedną z nich było przekonanie, że ówczesna ekonomiczna potęga Prus wiąże się z wprowadzeniem przymusu edukacyjnego (ciekawe, że dzisiejsza potęga gospodarcza USA zalegalizowała edukację domową na wszystkie stany). Szkoły na wzór pruski zaczęły powstawać przy fabrykach, kształcąc kadrę do pracy przy taśmie. W 2 poł. XIX w., nowy system podbił całą niemal Europę, trafił do Ameryki i na Daleki Wschód. Przemysłowcy epoki industrialnej potrzebowali pracowników na tyle wyedukowanych, by przeczytać podstawową instrukcję i zrozumieć podstawy procesów produkcji, przygotowanych już w szkole do posłuszeństwa i monotonnej rutyny pracy. Najwięksi przemysłowcy przełomu XIX/XX w. współfinansowali systemy oświatowe. Dla Henry’ego Forda, który jako pierwszy w swojej fabryce w Detroit (1914 r.), wprowadził taśmę produkcyjną, zarzucając metody rzemieślnicze, szkoła w typie pruskim była doskonałym dostawcą pracowników. Przyzwyczajonych do posłuszeństwa i monotonnego wykonywania zaplanowanych mechanicznych czynności. Bardzo ciekawie wyglądała w XIX/XX wieku cała operacja wprowadzania przymusu edukacyjnego w każdym stanie USA: zajęła z grubsza 70 lat i nie obeszło się bez oporów ludności. Szczęśliwcy Amerykanie mieli przecież do dyspozycji broń i używali jej do obrony „głów” własnych dzieci. Rząd był jednak lepiej uzbrojony i przez to bardziej przekonywający 😉 I tak właśnie w różnych krajach ludzie zaczęli maszerować do szkół, gdzie na powitanie grał im wojskowy róg. Albo tak jak dziś, dzwonek.
IV. Śmichy- chichy
Żarty żartami ale trzeba przyznać – pomysł Fryderyka umie sprawiać świetne wrażenie. Używa szumnych haseł: pruskie truchło podpierając ideami wolności, samorozwoju, indywidualizacji, przygotowania do życia w demokratycznym społeczeństwie. Czy się zmienia? Ani trochę. Bo wymagałoby to zmiany u samych podstaw. Wywrócenia do góry nogami. Odpaństwowienia, uwolnienia, odurzędniczenia- o tym też będzie mowa.
Nie uczy jednak , jak w XXI w. dobrze ustawić się w życiu, jak radzić sobie z finansami, jak założyć własną firmę (tzw. lekcje przedsiębiorczości w szkołach średnich to kpina – uczą co najwyżej jak wypełnić druczek do urzędu czy napisać i tak koślawe CV) – szkoła uczy zawodu.
Oprócz zawodu (do którego wyboru wszyscy są gorąco namawiani i zachęcani – jedni zostaną informatykami, inni chemikami, biologami, będą naprawiać samochody, remontować domy), szkoła wyrabia w młodym człowieku pewne zachowania, promuje postępowanie szablonowe (jak np. testy typu „czytanie ze zrozumieniem” z języka polskiego, czy inne), według ustalonego schematu, z góry narzuconego przez urząd, a tępi, piętnuje, jednostki indywidualne, niezależne. Już się nie zgadzasz lub gorączkujesz? Spokojnie, przeczytaj tekst do końca, posłuchaj co mieli do powiedzenia w tym temacie ludzie którzy tworzyli historię (oni chyba nie mogli być głupsi od Ciebie, nieprawdaż? 😉
Jak widać historia współczesnej edukacji może być bardzo ciekawa, bowiem edukacja powszechna to jeden z najwymyślniejszych środków rządów i bogatych, stworzony do kierowania ludem.
- V. Krótko o własnym podwórku
A jak to wyglądało w Rzeczypospolitej? W Polsce powstanie Komisji Edukacji Narodowej (1773- 94) „zawdzięczamy” grabieży majątku jezuickiego. Komisja ta była właściwie protoministerstwem edukacji, działała pod protektoratem króla zachowując pełną autonomię (tylko w sprawach finansowych odpowiadała przed sejmem) i była tworem dużo, dużo mniejszym niż obecny, ciągle się rozrastający jak rak złośliwy, MEN. [PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
Po odzyskaniu niepodległości 7-letni obowiązek szkolny (do 14 r. ż.) został wprowadzony na terenie całej Polski na mocy dekretu z 1919. W II Rzeczpospolitej nie było aż tak źle, m.in. nauczanie domowe zrównano prawnie z publicznym J
Czasy PRL-u, którego cichą kontynuatorką była eksminister Łybacka, to okres nie tylko wydłużania obowiązku szkolnego (do 16, a potem 17 lat), ale także silnej ofensywy ideologicznej w szkolnictwie: założenia pracy dydaktycznej oparte na marksistowsko-leninowskich podstawach, wyrabiające (nie do zdarcia) przekonanie o wyższości socjalizmu, zastąpienia patriotyzmu internacjonalizmem, wprowadzenia przymusowego j. rosyjskiego do szkół i wykładów marksizmu- leninizmu na uniwersytetach, likwidacji szkół prywatnych, wielu instytucji oświatowych, zwalniania „niepoprawnych” wielu uczonych.
Konstytucja RP z 1997 r. wydłużyła obowiązek szkolny jeszcze bardziej, do maksymalnego legalnego progu (!), czyli do 18 roku życia, a wspominana wcześniej minister Łybacka w 2002 r. obniżyła „wiek poborowy” z siedmiu do sześciu lat.
Z uwagi na fakt, że nie da się bardziej dorosłych przymusić do chodzenia do szkół, „wiek poborowy” będzie się stopniowo obniżał (kolejne rządy postulowały i będą postulować o objęcie obowiązkiem przedszkolnym pięciolatków; tym zmianom sprzeciwił się m. in. minister edukacji R. Giertych i uniemożliwił ich wprowadzenie ). [PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”] 😉
Szkoła w takiej formie pewnie by się nie ostała, gdyby wprost mówiła, że jej celem jest musztrowanie młodych umysłów w odciętych od świata placówkach (gdzie miejsce i czas na szkolenia praktyczne, podobne chociażby do tych na studiach, nawet najprostsze odwiedziny, praktyki, tak aby uczniowie mogli poznać o czym się ich uczy- czy takie zobrazowanie, danie namacalnego dowodu by ich nie zainspirowało ?). A czasu po lekcjach uczniom brak, w końcu zajęcia trwają od 8 do często 15- 16 godziny.
„Ten papierek jest mniej wart niż bilet do kina. Ten drugi przynajmniej pozwala nam dostać się na salę i przyjemnie spędzić czas, podczas gdy dyplom nie gwarantuje, że będziemy mogli rozpocząć samodzielne życie”– Sohiro Honda.
Korporacja w wydaniu dla 6-latków. Dziękuję.
Przedstawimy Wam teraz trochę praktycznych przykładów, przytoczymy wyniki kilku badań, parę opinii, a (chyba, że kogoś boli myślenie) odpowiedź po co to (zaraz zobaczysz co 😉 i dlaczego, zostawimy Wam. Zastrzegamy, że poszczególne case’y wybieraliśmy ponieważ były one obiektywne i rzetelne. Nie chcemy przedstawiać tu nauczycieli w negatywnym świetle- wręcz odwrotnie- uważamy, że są to w większości ludzie o dobrych chęciach, jednakże, naciskani architekturą systemu nie mogą zazwyczaj w pełni pomóc swoim uczniom.
VI. – Czy coś uległo przez te dwa stulecia zmianie?
– Do dziś niewiele się zmieniło.
Siłą inercji szkoła przez ostatnie 200 lat pozostała taka sama. Przez ten czas rozwijała się technika, rodziły się i upadały koncepcje gospodarcze i polityczne, a szkoła trwała i trwa nadal w tym samym kształcie od czasów swoich narodzin. Nastawiona jest na wiedzę naukową, nie na umiejętności i talenty, zbudowana na hierarchicznej strukturze, centralnie planowana i zarządzana przez urzędników, a nie pedagogów czy wychowawców (patrz: struktura decyzyjności MEN http://bip.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=section&layout=blog&id=4&Itemid=14).
Niektórzy eksperci opisują dzisiaj szkołę używając takich przygnębiających metafor, jak:
szkoły-więzienia – wyposażonej we wszechobecne kraty, gdzie obowiązuje zakaz opuszczania sali, budynku, terenu placówki, a dzwonek ogłasza kolejne 45 minut odcięcia od realnego- szkolnego świata.
- szkoły-koszary – w której obowiązuje bezwzględne posłuszeństwo dowódcy-nauczycielowi, który ma zawsze rację, a jeśli nawet nie ma racji, patrz punkt pierwszy.
- szkoły-fabryki – gdzie w kilkuletnim cyklu produkcyjnym przygotowuje się produkt finalny: ucznia- pracownika zaopatrzonego w kilka niewyszukanych umiejętności dla przyszłego pracodawcy (gdzie istotną wiedzę z zakresu 3 letniej nauki w podstawówce, gimnazjum czy liceum można spokojnie nabyć w ciągu 1 roku rzetelnej nauki).
VII . Opinia Gatto
Szczególnie dwulicowe jest to, że szkoła w swoje programy wpisuje i (i powtarza je jak mantrę- o mocy powtarzania odsyłamy do: PR + Le Bon’a) hasła samorozwoju, równości i wolności, przygotowania do życia w demokratycznym społeczeństwie. Co bardziej wpływa na rozwój, slogany powtarzane na zajęciach czy też żywy przykład codziennych działań? Kolorowe wystawki montowane w salach czy autorytarny ład szarej codzienności? Oto „Jak oświata publiczna upośledza nasze dzieci i dlaczego?” – tekst najsurowszego krytyka amerykańskiego systemu oświaty J.T. Gatto :
„Przez trzydzieści lat nauczałem w kilku spośród najgorszych oraz kilku spomiędzy najlepszych szkół Manhattanu i stałem się przez ten czas ekspertem … w zakresie nudy. Nuda była wszędzie w moim świecie, a gdybyście zapytali dzieci, jak sam to często czyniłem, dlaczego czują się takie znudzone, zawsze udzielą tych samych odpowiedzi: Powiedzą, że ta praca jest głupia, że nie ma żadnego sensu, że już od dawna to wszystko wiedzą.
Czy uczniowie nie powiedzą, że chciałyby robić coś rzeczywistego, a nie siedzieć w ławkach? Powiedzą, że nauczyciele nie wydają się wiedzieć zbyt wiele o swoich przedmiotach, a już zdecydowanie nie są zainteresowani poszerzaniem swojej wiedzy. I będą mieć rację: ich nauczyciele w ponad 70% są w każdym calu tak bardzo znudzeni, jak one same.
My wszyscy! Tę prawdę uświadomił mi mój dziadek. Pewnego popołudnia, gdy miałem siedem lat, poskarżyłem mu się na nudę, a on trzepnął mnie mocno po głowie. Powiedział mi, żebym nigdy w jego obecności nie używał więcej tego określenia, ponieważ jeśli się nudzę, to jest to moja wina, a nie czyjakolwiek inna. Obowiązek zabawiania mnie i kształcenia dotyczy wyłącznie mnie samego, a ludzie, którzy tego nie rozumieją, są dziecinni i winno się ich w miarę możliwości unikać. Na pewno zaś nie wolno im ufać. Epizod ten wyleczył mnie z nudy raz na zawsze. Gdyby nauczyciele mieli moralne prawo przekazywać tę lekcję swoim uczniom. (FdP: czy dzieci i nuda to nie ewidentnie sprzeczny stan rzeczy- pamiętacie siebie na przerwach? 😉 Czy prawdziwy nauczyciel nie powinien (co paradoksalne) ignorować szkolnych obyczajów, a nawet naginać prawa, by pomagać dzieciom wyrwać się z tego potrzasku?
Imperium, oczywiście, kontratakowało; zdziecinniali dorośli stale utożsamiają opozycję z nielojalnością.
Do czasu zanim ostatecznie wycofałem się z pracy w szkole, co miało miejsce w 1991 r., znalazłem więcej powodów niż trzeba, by myśleć o naszych szkołach – z ich długoterminowym, realizowanym w więziennej architekturze, przymusowym uwięzieniem zarówno uczniów jak i nauczycieli – jako o wirtualnych fabrykach „dziecinności”. W dodatku, mówiąc szczerze, nie byłem w stanie dostrzec, dlaczego muszą wyglądać w taki sposób. Moje własne doświadczenie ujawniło mi to, co wielu nauczycieli musi sobie również uświadamiać na swej drodze, choć zachowują to dla siebie z obawy przed odwetem: gdybyśmy tylko chcieli, z łatwością i tanim kosztem moglibyśmy wyrzucić „za burtę” stare, tępe struktury oraz pomóc dzieciom zyskiwać edukację, aniżeli tylko „pobierać” szkolnekształcenie. Moglibyśmy stymulować najlepsze cechy młodości – ciekawość, ducha przygody, prężność, zdolność do zdumiewających wglądów – po prostu dzięki większej elastyczności co do czasu, tekstów i testów, dzięki przedstawianiu dzieci naprawdę kompetentnym dorosłym oraz poprzez udzielanie każdemu uczniowi i uczennicy takiej autonomii, jakiej potrzebuje, by odtąd brać na siebie każde ryzyko życiowe. […] Czy to możliwe, że George W. Bush przypadkiem wyraził prawdę, kiedy powiedział, [PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
Czy naprawdę potrzebujemy szkoły? Nie mam na myśli edukacji, ale właśnie obowiązkową szkołę: sześć lekcji dziennie, przez pięć dni w tygodniu, przez dziewięć miesięcy w roku, w ciągu dwunastu lat. Czy ta martwa rutyna rzeczywiście jest konieczna?
A jeśli tak, to w jakim celu?
Nie chowajmy się jednak za nauką czytania, pisania i liczenia jako uzasadnieniem, ponieważ dwa miliony szczęśliwych dzieci, które uczą się wyłącznie w domu (Autor mówi o formie edukacji jaką jest w USA „homeschooling”), w oczywisty sposób obracają ten argument wniwecz. Nawet gdyby tego nie czyniły, to znacząca liczba dobrze znanych Amerykanów nigdy nie przeszła przez tę dwunastoletnią wyżymaczkę, przez którą nasze dzieci obecnie przechodzą, i „wyszła na ludzi”. George Washington, Benjamin Franklin, Thomas Jefferson, Abraham Lincoln? Ktoś ich nauczał, bez wątpienia, lecz nie byli oni produktem szkolnego systemu i ani jeden spośród nich nie został absolwentem szkoły średniej. Przez większość amerykańskiej historii dzieci zasadniczo nie chodziły do szkoły średniej i ci „niedokształceńcy” wyrastali na admirałów, takich jak Farragut; wynalazców, jak Edison; ojców przemysłu, jak Carnegie i Rockefeller; pisarzy, jak Mellville, Twain czy Conrad; a nawet na uniwersyteckich profesorów, jak Margaret Mead.
Tak naprawdę, prawie do naszej współczesności w ogóle nie uważało się ludzi, którzy osiągnęli trzynasty rok życia, za dzieci. Wobec Ariel Dunant, która współtworzyła wraz ze swym mężem olbrzymią i bardzo dobrą, wielotomową historię świata, i która wyszła szczęśliwie za mąż w wieku lat piętnastu, czy ktoś mógłby racjonalnie utrzymywać, że była ona osobą niewykształconą? Nie-przeszkoloną, możliwe, lecz nie niewykształconą. [PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
Pruskie myślenie w USA w XXI? Przesadzam?! Ale zaraz.. Szczególny fakt pruskiego pochodzenia naszego szkolnictwa ujawnia się ciągle na nowo, gdy dowiadujemy się, gdzie go poszukiwać. William James wielokrotnie czynił do niego aluzje na przełomie XIX i XX wieku. Orestes Brownson, bohater książki Christophera Lascha z 1991 r. pt. „The True and Only Heaven”, publicznie ujawniał „prusjanizację” amerykańskich szkół już w latach 40 XIX wieku. „Siódmy Doroczny Raport” Horace Manna z 1843 r. przedstawiony Radzie d.s. Edukacji Stanu Massachusetts jest w swojej istocie peanem na cześć kraju Fryderyka Wielkiego i wezwaniem do sprowadzenia stamtąd tamtejszego szkolnictwa.
To, że pruska kultura szeroko ujawnia się w Ameryce nie jest żadnym zaskoczeniem, gdy weźmie się pod uwagę nasze wczesne związki z tym utopijnym państwem, (FdP: Benjamin Franklin powiedział kiedyś: Dlaczego mamy znosić natłok gburów niemieckich, którzy kłębią się w naszych miastach i narzucają nam swój język i obyczaje? Dlaczego Pensylwania, założona przez Anglików, miałaby się stać kolonią obcych, którzy niebawem staną się tak liczni, że poddadzą nas germanizacji? – to komentarz na temat liczebności Niemców w Pensylwanii. [ J. Grabowski, Historia Kanady]). Pewien Prusak służył jako adiutant Washingtona w trakcie wojny o niepodległość, a tak wiele niemiecko-języcznych osób osiedliło się u nas przed 1795 rokiem, że Kongres rozważał nawet publikację praw federalnych w języku niemieckim. Ale co najbardziej szokujące to fakt, że z taką gorliwością przyjęliśmy jeden z najgorszych aspektów pruskiej kultury: system oświaty, z premedytacją zaprojektowany by produkować mierne umysły, paraliżować życie wewnętrzne jednostki, pozbawiać uczniów wartościowych umiejętności samosterowania i by zapewniać, że obywatele będą potulni i wewnętrznie rozbici, w zamiarze uczynienia całości populacji „sterowalną”.
To dzięki Jamesowi Bryant Conantowi – prezesowi Harvardu przez dwadzieścia lat, specjaliście z zakresu gazów bojowych podczas II wojny światowej, wykonawcy projektu bomby atomowej, Wysokiemu Komisarzowi amerykańskiej strefy okupacyjnej powojennych Niemiec i zdecydowanie jednej z najbardziej wpływowych postaci XX wieku – po raz pierwszy przejrzałem na oczy, co do prawdziwych celów amerykańskiego szkolnictwa.
Bez Conanta najprawdopodobniej nie dysponowalibyśmy tak wystandaryzowanymi (co do ich stylu i stopnia) testami szkolnymi, z jakich korzystamy dzisiaj, ani nie bylibyśmy uszczęśliwieni gargantuicznymi szkołami średnimi, które magazynują jednocześnie od 2 do 4 tysięcy uczniów, jak np. osławiona Columbine High School w Littleton, Colorado [znana z masakry dokonanej przez dwóch uczniów]. Krótko po tym, jak wycofałem się z nauczania w szkole, odkryłem książkowy esej Conanta z 1959 r. pt. „The Child the Parent and the State” i byłem bardziej niż tylko zaintrygowany, zauważając jak mimochodem napomyka, iż współczesne szkoły, do których uczęszczamy, są rezultatem „rewolucji” wdrożonej „inżynieryjnie” między 1905 a 1930 rokiem. „Rewolucja”?! A choć on sam uchylił się od rozwinięcia tego zagadnienia, to zaintrygowanych a niedoinformowanych odesłał wprost do książki Alexandra Inglisa z 1918 r. pt. „Principles of Secondary Education”, w której „można oglądać ową „rewolucję” z perspektywy jednego z „rewolucjonistów” „.
Inglis, od którego nazwiska nazwano wykłady z pedagogiki na Harvardzie, czyni doskonale jasnym fakt, że obowiązkowe szkolnictwo („przymus szkolny”) na tym kontynencie zaplanowano jako dokładną kopię oświaty pruskiej z 1820 r.: jako „piątą kolumnę” dla rozwijającego się ruchu demokratycznego, stwarzającego zagrożenie udzieleniem głosu przy okrągłym stole chłopom i robotnikom . Inglis rozdziela cel nowoczesnej oświaty – obecny jej cel – na sześć podstawowych funkcji, z których każda z osobna jest w stanie zjeżyć włos na głowie osobie naiwnie ufającej w trzy tradycyjne cele wskazane wcześniej.
1) Funkcja dostosowawcza (adjustive) albo adaptacyjna (adaptive).
Szkoły mają wbudowywać trwałe nawyki reakcji na autorytet. To, oczywiście, całkowicie wyklucza krytyczny sąd. To także w znacznym stopniu eliminuje ideę, że winno się nauczać użytecznego lub interesującego materiału, ponieważ nie zdołasz sprawdzić warunkowego odruchu posłuszeństwa, dopóki nie dowiesz się, czy jesteś w stanie sprawić, by dzieci uczyły się i wykonywały głupie i nudne rzeczy.
2) Funkcja integrująca (integrating).
Ta może być równie dobrze nazwana „funkcją konformizacji”, ponieważ jej intencją jest upodobnienie dzieci do siebie tak dalece, jak to tylko możliwe. Ludzie, którzy się podporządkowują normie są przewidywalni, a to jest wielce użyteczne dla tych, którzy chcą okiełznać i manipulować liczną siłą roboczą (FdP: jak to ujął Obama: „Blogi internetowe zagrażają demokracji”).
3) Funkcja diagnostyczno-dyrektywna (diagnostic and directive).
Szkoła ma za zadanie określić odpowiednią dla każdego ucznia rolę społeczną. Szkoła została pomyślana jako sposób określania właściwej dla każdego ucznia roli społecznej. Dokonuje się tego poprzez liczbowe i słowne odnotowywanie danych w systematycznie prowadzonej dokumentacji. Jak w twojej osobistej dokumentacji. Bo taką naprawdę posiadasz (USA).
4) Funkcja różnicująca (differentiating).
To właśnie, i niestety, jest celem obowiązkowej publicznej oświaty w tym kraju. Ale choćbyście uznali Inglisa za samotnego „nawiedzonego”, z nazbyt cynicznym podejściem do edukacyjnego przedsięwzięcia, to musicie wiedzieć, że wcale nie był on osamotniony w forsowaniu takich idei. Sam Conant, tworząc swoje dzieła na podstawach idei Horace Manna i innych, prowadził niestrudzenie kampanię na rzecz zaprojektowania według tego schematu amerykańskiego systemu szkolnego. Ludzie tacy jak George Peabody, który sfinansował wprowadzenie obowiązkowego szkolnictwa na całym amerykańskim Południu, z pewnością rozumieli, że pruski system jest użyteczny w tworzeniu nie tylko nieszkodliwego elektoratu i służalczej siły roboczej, lecz także wirtualnego stada bezmyślnych konsumentów. Po pewnym czasie olbrzymia ilość industrialnych gigantów, wśród nich także Andrew Carnegie i John D. Rockefeller, uświadomiła sobie kolosalne profity, które można uzyskać poprzez kultywowanie i zwykłe nadzorowanie takiego stada przy wykorzystaniu publicznej oświaty.
Proszę więc bardzo. Już wiecie. Nie potrzebujemy koncepcji Karola Marksa o wielkiej wojnie pomiędzy klasami by zauważyć, że w interesie kompleksowego sterowania, tak ekonomicznego jak i politycznego, leży ogłupianie ludzi, demoralizowanie ich, wprowadzanie między nich podziałów i odsądzanie ich od czci i wiary, jeśli się nie podporządkowują.
Klasowość może determinować ten projekt, jak to wyraził Woodrow Wilson, wówczas prezes Uniwersytetu Princeton, wobec Nowojorskiego Stowarzyszenia Nauczycieli w 1909 r.: „Życzymy sobie jednej klasy osób z liberalnym wykształceniem i drugiej klasy ludzi, z konieczności o wiele większej klasy i w każdym społeczeństwie, która zrzeknie się przywilejów liberalnej edukacji i przyłączy się do wykonywania specjalnych, a trudnych zadań manualnych.”
Jednak motywy stojące za tymi obrzydliwymi decyzjami, które przynoszą takież cele, wcale nie muszą opierać się na klasowości. Mogą one płynąć wprost ze strachu lub z pospolitego dziś przekonania, że „wydajność” jest cnotą naczelną, bardziej niż miłość, wolność, śmiech czy nadzieja.
Ponad wszystko jednak płyną ze zwyczajnej chciwości.
[PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]. A to pozostawiło je bezbronnymi na pastwę następnego wielkiego wynalazku ery nowożytnej – marketingu (FdP- polecam:http://w.kki.com.pl/piojar/polemiki/novus/humanizm/a.pdf– koniecznie! 🙂
Cóż, nie trzeba ukończyć studiów z marketingu, by wiedzieć, że istnieją dwie grupy ludzi, którzy zawsze dadzą się przekonać do konsumowania więcej, niż jest im to potrzebne: nałogowcy i dzieci.
Szkoła wykonała olbrzymi kawał roboty, zmieniając nasze dzieci w nałogowców, ale wykonała też spektakularne zadanie przemieniania naszych dzieci w … dzieci. Tak jest, to nie przypadek. Teoretycy od Platona przez Rousseau do naszego profesora Inglisa wiedzieli, że jeśli dzieci mogłyby być zamknięte z innymi dziećmi, odarte z odpowiedzialności i niezależności, zachęcane do rozwijania jedynie banalizujących wszystko emocji chciwości, zawiści, zazdrości i lęku, to wyrosłyby, nigdy jednak nie zyskując prawdziwej dojrzałości. W wydaniu z 1934 r. sławnej swego czasu książki pt. „Public Education in the United States”, Ellwood P. Cubberley opisał szczegółowo i wychwalał sposób, w jaki ówczesna strategia powiększania szkół poszerzyła zakres dzieciństwa od 2 do 6 lat, gdy przymusowe kształcenie było w tym odniesieniu ciągle dość nowe. Ten sam Cubberley – który był dziekanem Szkoły Edukacji Uniwersytetu Stanford, wydawcą książek w Houghton Mifflin, przyjacielem Conanta i korespondentem na Harvardzie – napisał takie oto słowa w swej książce pt. „Public School Administration”, wydanej w 1922 r.: „Nasze szkoły są fabrykami, w których odpowiednie surowce (tj. dzieci) mają być kształtowane i modelowane. … Obowiązkiem szkoły jest formować uczniów według przedłożonych jej specyfikacji.”
Jest całkowicie oczywistym w naszym dzisiejszym społeczeństwie jakimi są owe specyfikacje. Do naszych czasów dojrzałość została wypędzona nieomal z każdego aspektu naszego życia.
-Łatwe prawo rozwodowe usunęło potrzebę pracy nad własnymi związkami;
-łatwe kredyty usunęły potrzebę fiskalnej samokontroli;
-łatwa rozrywka usunęła potrzebę uczenia się, jak organizować rozrywkę dla samego siebie;
-łatwe odpowiedzi usunęły potrzebę zadawania pytań.
Staliśmy się narodem dzieci, szczęśliwych, że mogą poddać swe osądy i wolę politycznym nawoływaniom i reklamowym namowom, które oburzyłyby ludzi prawdziwie dorosłych. Kupujemy telewizory, a potem kupujemy te rzeczy, które w nich oglądamy.
Kupujemy komputery, a potem rzeczy, które nam w nich oferują.
Kupujemy za 150 $ tenisówki, czy ich potrzebujemy czy nie, a kiedy wylądują wkrótce potem w kącie, kupujemy następną parę.
Jeździmy drogimi samochodami i wierzymy w kłamstwo, że stanowią one naszą polisę bezpieczeństwa, nawet kiedy lądujemy w nich do góry nogami.
Ari Fleischer (Rzecznik Prasowy Białego Domu) mówi nam byśmy „baczyli, co mówimy„, nawet kiedy pamiętamy, że mówiono nam niegdyś w szkole, iż Ameryka jest krajem ludzi wolnych.
Takie słowa także zwyczajnie „kupujemy”.
Nasze szkolne kształcenie, zgodnie z zamiarami swoich autorów, zajęło się tą właśnie sprawą.”
John Taylor Gatto dwukrotnie zdobył na przełomie lat 80/90 tytuł Nauczyciela Roku Stanu Nowy Jork i trzykrotnie tytuł Nauczyciela Roku Miasta Nowy Jork. Jest autorem m.in. „The Underground History of American Education” ( http://www.johntaylorgatto.com/ )[PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
VIII. Słowa …
Lant Pritchett, ekonomista z Uniwersytetu Harvarda, w opublikowanej w 2004 r. pracy zatytułowanej „Where Has All the Education Gone?” przeanalizował dane z lat 1960–1987 z kilkudziesięciu rozwijających się oraz rozwiniętych krajów.
Odkrył, że nie ma żadnej pozytywnej zależności między ilością formalnej edukacji jaką otrzymują obywatele kraju, a wzrostem gospodarczym. Co więcej, w wielu przypadkach ta zależność jest negatywna.
Od 1960 r. odsetek dzieci uczęszczających do szkół podstawowych, w krajach objętych badaniem, wzrósł z 66 do 100% . Do szkół ponadpodstawowych – z 14 do 40%. W tym samym okresie średni wzrost gospodarczy spadł z 3 % w latach 60, do 2,5 % w latach 70. i 0,48 % w latach 80. W latach 90. także nie był dużo wyższy(oczywiście twardogłowi mogą uznać to za manipulacje danymi- poszukajcie więc głębiej na własną rękę, jeśli nie wierzycie w pewną zależność 😉
Rządzący w ramach wyrównywania szans tak naprawdę piętnują ludzi pracowitych i przedsiębiorczych, jednocześnie promując posłusznych, aczkolwiek nierobów i leni. Najwyraźniej nie rozumieją, że istotą równości są nierówności.
Dlatego właśnie współczesny przeciętny człowiek siedzi w pracy, której nie lubi, męczy się wewnętrznie, ciągle bierze kredyty i pożyczki, przez całe życie boryka się z problemami finansowymi, a szczytem jego osiągnięć jest dwutygodniowa wycieczka all inclusive do Egiptu. Współczesna rzeczywistość zabija dziecięce marzenia, do czego walnie przyczyniają się skretyniali nauczyciele i cała banda świń przyssanych do koryta!
IX. Dziecięca ciekawość, a zaradność finansowa
Zaobserwujcie, w jaki sposób uczą się małe dzieci. Wszystkie nowe rzeczy poznają poprzez zabawę, bo to jedna z niewielu metod z ponad 80 % skutecznością zapamiętywania. Umysł jest zrelaksowany, pobudzony do kreatywnej pracy i gotowy, aby chłonąć wiedzę. W takiej atmosferze dzieci uczą się mówić i chodzić – a nie są to proste umiejętności! Dlaczego na pewnym etapie stawiamy granicę, której wcześniej nie było? Zamiast bawić i uczyć, szkoła może być nudna, lekcje nieciekawe, a z wypieków na twarzy, które pojawiały się u dziecka po każdej wizycie w parku („mamo, a czemu ta wiewiórka zakopuje żołędzie?”, „tato, a czemu niebo jest niebieskie?”) pozostaje nikłe wspomnienie. Ciekawość i zaangażowanie znika, pojawia się rutyna przerywana od czasu do czasu, dzwonkiem na przerwę.
Dziecko marudzi, że ma tyle zadane. Że nie rozumie. Że to mu się w życiu nie przyda. Tymczasem zauważcie, z jaką uwagą studiuje mechanikę nowej gry. Jak nie przerażają go porażki. Widzi napis „game over”, ale nie odchodzi od ekranu komputera, tylko jeszcze bardziej zabiera się do pracy. Czuje, że chce rozwiązać problem. Nie rzuca skomplikowanej rozgrywki w kąt jak zeszytu z nierozwiązanym i paradoksalnie mniej skomplikowanym zadaniem z matematyki (jak już wspomnieliśmy- rozwiązania będą dalej).
Podobnie jeśli chodzi o finanse- np. Warren Buffet twierdzi, że to wiek, w którym uruchamiamy pierwszy biznes, ma największy wpływ na sukces w życiu. Jednakże finansowa zaradność nie bierze się jednak znikąd – przedsiębiorczym nastolatkiem, a później dorosłym stać się można przede wszystkim dzięki wiedzy przekazywanej przez rodziców i obserwacji ich finansowych poczynań- a w szkole jak wiadomo nic z tego.
„ Tak jak system wartości czy podejście do drugiego człowieka, świadomość finansowa buduje się w dzieciach już od najmłodszych lat (dr Lidia Czarkowska-http://lidiaczarkowska.pl/o-autorce/) – Pierwszym i najbardziej znamiennym wzorcem są rodzice – to oni swoją postawą i swoim życiem pokazują dziecku, w jaki sposób radzić sobie z codziennymi finansami. Jeśli pieniądze nie są tematem tabu, wokół którego gromadzą się nieudolnie ukrywane emocje podszyte lękiem, to łatwiej zbudować w dzieciach zdrowe przekonania i postawy. Gdy nauczymy dzieci, jak efektywnie zarządzać środkami, jak działają mechanizmy rynkowe i jak poruszać się w tym świecie, żeby żyć zadowolonym z samego siebie i swoich bliskich, z większym prawdopodobieństwem z naszego dziecka wyrośnie świadomy finansowo i zaradny dorosły”.
Warto więc pracę zacząć od siebie, pamiętając o kilku prostych zasadach:
- rozmawiaj w domu otwarcie o pieniądzach,
- nie ukrywaj wydatków ani zakupów,
- nie kupuj na kredyt rzeczy, które nie są Ci niezbędne.
- I zapomnij o zasadzie „zastaw się, a postaw się„”.
X. Coraz bardziej pod górkę
Powróćmy na moment do dzieła Johna Gatto. We wspomnianej wcześniej „The Underground History of American Education” pisze, że jeszcze w połowie lat 30. XX w. w USA było wśród osób powołanych do wojska tylko 2 % tzw. funkcjonalnych analfabetów (takich którzy nie potrafili zrozumieć prostego rozkazu na piśmie). W czasie II wojny światowej było to 4 %, podczas wojny w Korei – 19 %, a w 1970 r. (w czasie wojny w Wietnamie) już 27 %! Tymczasem na przykład w 1840 r., czyli w czasie kiedy nie było w USA obowiązku szkolnego, w stanie Connecticut tylko 1/579 obywateli nie potrafił czytać i pisać (dane ze spisu powszechnego)!
Niszczycielski efekt pruskiego modelu edukacyjnego na kreatywność (rozumianą jako umiejętność spojrzenia całościowego, z szerszej perspektywy, widzenia możliwie wielu różnych aspektów i rozwiązań problemu) amerykańskich dzieci opisali także George Land i Beth Jarman w „Breakpoint and Beyond: Mastering the Future Today”.
Otóż, okazało się, że podczas pierwszego badania aż 98 % dzieci, które wówczas były w wieku przedszkolnym (3–5 lat), miało tę umiejętność (KREATYWNOŚĆ) na poziomie geniuszu!
Kiedy miały 8–10 lat, czyli chodziły już do szkoły – odsetek geniuszy spadł do 35 %, po kolejnych pięciu latach – do 10 %, by wśród dorosłych zatrzymać się na poziomie 2 %.[PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
Niektóre państwa nadal używają aparatu przymusu, policji i innych środków, które mają przekonać niepokornych, że edukowanie to zadanie wyłącznie dla państwa, a osoby doszukujące się w tym jakiegoś „spisku” to psychopaci, czy fantaści ( tak wiem, autopocisk 😉 polecam w takim razie pokrótce: http://forsal.pl/artykuly/774500,paul-craig-robert-neoliberalizm-wprowadzil-zachodnie-gospodarki-na-sciezke-samozniszczenia.html orazhttp://independenttrader.pl/49,globalna_struktura_wlasnosci_wyniki_4-letnich_badan.html ) Tymczasem w październiku 2004 r. 8 ojców poszło w Niemczech do więzienia (niedługo zmienią ich żony) za to, że podjęli się edukacji domowej własnych dzieci 😉
To dla pamięci tych, którym by się zdawało, że idea pruskiej szkoły przecież już wygasła, a niemieckie społeczeństwo jest wolne (albo „demokratyczne” czyli „wolnościowe”- jak kto woli). Według ustawy o systemie oświaty polskim rodzicom dzieci wagarujących grozi grzywna do 5 tysięcy złotych. O kary wnioskują dyrektorzy szkół, a ich realizacją zajmują się wydziały edukacji w urzędach miast i gmin, a że często ci rodzice nie mają pieniędzy….to może wkrótce i do więzienia pójdą? A można by przyznać, że przez jakieś 100 lat istnienia przymusu szkolnego nie udało się „państwu” nigdzie ani zaciągnąć wszystkich do szkół, ani doprowadzić do 100% (an)alfabetyzacji. Może więc nie tędy droga?
Co ciekawe, taki skutek centralnie sterowanej przez państwo edukacji przewidział laureat Nagrody Nobla z ekonomii Friedrich von Hayek. W wydanej w 1944 r. książce „Droga do zniewolenia” pisał: „Życie intelektualne polega na wzajemnym oddziaływaniu jednostek posiadających odmienną władzę i różne poglądy. Rozwój rozumu jest procesem społecznym opartym na istnieniu takich właśnie różnic. Z samej swej istoty rezultaty tego procesu nie są możliwe do przewidzenia. Tak więc nie możemy uzyskać wiedzy o tym, które poglądy będą sprzyjały temu rozwojowi, a które nie. Mówiąc krótko, wzrostem tym nie mogą rządzić, bez jednoczesnego ograniczania go, żadne poglądy, którym dziś hołdujemy. „Planowanie” czy „organizowanie” rozwoju rozumu, a co za tym idzie, postępu w ogóle, zawiera w sobie sprzeczność,. Pogląd, że umysł ludzki powinien „świadomie” kontrolować swój własny rozwój, myli rozum indywidualny, który jako jedyny może cokolwiek „świadomie kontrolować”, z międzyosobniczym procesem, dzięki któremu rozwój ten zachodzi.
Próbując poddać ten proces kontroli, stawiamy jedynie bariery dla jego rozwoju, co wcześniej czy później musi spowodować stagnację i upadek rozumu.”
O tym, że odpowiedzią na kryzys polskiego systemu edukacji powinno być wycofanie się państwa z tego obszaru działalności świadczy także przykład Szwajcarii. Otóż w Szwajcarii nie ma Ministerstwa Edukacji. Kształcenie przekazano w ręce kantonów. O dziwo, a jakże w efekcie, w tym 8-milionowym kraju działa 26 konkurujących z sobą systemów edukacyjnych (odnosząc to do liczby ludności, to jakby w Polsce działało ich 126). Konkurencja sprawiła, że każdy 16–letni Szwajcar może wybrać praktykę w jednym z 260 zawodów (przez 3, 4 lata po 3 dni w tygodniu spędzając w pracy, a tylko 2 w szkole) i 70 % z nich wybiera taką właśnie drogę. W efekcie odsetek bezrobotnych wśród absolwentów szkół należy w Szwajcarii do najniższych w Europie (hę? ;o 😉
XI. Trochę o szkolnictwie WYŻSZYM
Josh Kaufman (były menedżer w Procter&Gamble) napisał książkę: „Personal MBA”. Wykłada w niej powody dla których studia wyższe z ekonomii w USA, w szczególności MBA, nie mają ekonomicznego sensu (xD).
Na przykład wszystkie koszty MBA na Uniwersytecie Harvarda to 350 tys. USD. Jeżeli student bierze kredyt, to razem z odsetkami przez 30 lat zapłaci 821 tys. USD (2200 USD miesięcznie). Zdaniem Kaufmana jedyny powód, by skończyć MBA, to chęć pracy w prestiżowym banku inwestycyjnym albo firmie konsultingowej, które używają MBA na znanej uczelni, by odsiać kandydatów do pracy. Problem polega na tym, że firmy takie jak Goldman Sachs czy McKinsey&Co zatrudniają nie więcej, niż 5 – 10 tys. osób rocznie, a studia MBA na całym świecie kończy 200 tys. osób rocznie. Miałem kiedyś (tj. Kacper Drohomirecki, jeden z członków zespołu FdP) przyjemność grać w pewną grę podobną do Monopoly z absolwentem MBA w Szczecinie- na koniec, po około 3 godzinach, de facto zabawy powiedział (cytuję): Cholera, to takie proste a w Stanach mnie tego mnie tego nie nauczyli! Skończyłem MBA a tego nie wiem! Wiesz jak mi teraz głupio przed Wami?! JZajebiście że mi to wytłumaczyliście! (mowa o jednej z metod rozpisywania budżetu domowego, fantastyczne doświadczenie widząc jak człowiek, ze zdziwienia przechodzi w euforię radości 😀 )
Natomiast Prezes PZU, Andrzej Klesyk, wywołał ostatnio ostrą dyskusję narzekając w tekście „Szukamy, tych którzy myślą samodzielnie” na stan polskiego szkolnictwa wyższego. Sytuację zdiagnozował tylko częściowo słusznie twierdząc, że uczelnie pogłębiają bezrobocie, a nasz proces edukacji, w przeciwieństwie np. do amerykańskiego (przypominamy, że to opinia prezesa Klesyka) jest niedostosowany do wymagań rynku. Natomiast główny zarzut, jaki Jan Cipiur (uznany dziennikarz internetowy, specjalista z zakresu spraw księgowo- finansowych) stawia prezesowi PZU brzmi: Biznes za mało dokłada do szkolnictwa wyższego! Tak, jakby to brak pieniędzy był najważniejszym problemem. Być może jednak, nie jest to przyczyna (a już na pewno nie główna), lecz raczej objaw problemu?! Biznes nie wkłada pieniędzy w szkolnictwo, bo stopa zwrotu takiego wydatku nie jest wystarczająco atrakcyjna!
XII. Ład społeczny
Philip Zimbardo (profesor psychologii na Uniwersytecie Stanforda, lata 70. XX wieku): „Właśnie na takiej uległości opiera się każdy ucisk społeczny i polityczny. Pośrednicy w socjalizacji (rodzice, nauczyciele i krewni) w dużej mierze nieświadomie uczestniczą w przygotowaniu następnego pokolenia do podporządkowania się istniejącym strukturom władzy. Pełnią oni rolę podwójnych agentów, mówiąc o „wolności” i „rozwoju”, a w rzeczywistości” wzbudzają lęk przed „zbyt dużą wolnością”, „zbytnim wyróżnianiem się”, ”niekorzystaniem z okazji” i niebezpieczeństwami „złego zachowania”(„Nieśmiałość”).
XIII. Wracając do UCZELNI XXI w.
Teraz zaspokoimy złość tych którzy poczuli się w jakikolwiek sposób niekomfortowo po przeczytaniu powyższego tekstu. Oraz udowodnimy, że przysłowie dla chcącego nic trudnego jest żywsze niż może się to pierwotnie wydawać.
XIV. Co można z zrobić (lub co już zrobiono)?
Po raz ostatni, Gatto: „Kiedy już raz zrozumiesz logikę skrytą za nowoczesną oświatą, jej sztuczki i pułapki będą łatwe do uniknięcia. Szkoła kształci dzieci do bycia pracownikami i konsumentami; ucz je więc na własną rękę bycia liderami i poszukiwaczami przygód. Szkoła uczy dzieci bycia odruchowo posłusznymi; sam nauczaj je zatem krytycznego i niezależnego myślenia- widzisz w tym coś złego bądź nienaturalnego? Dobrze „wyszkolone” dzieci mają niski próg dla nudy; pomóż im więc rozwijać ich życie wewnętrzne , tak by już nigdy się nie nudziły. Zmuszaj je do brania na siebie poważnego materiału, dorosłego materiału z historii, literatury, filozofii, muzyki, sztuki, ekonomii, teologii – wszystkiego tego, czego nauczyciele świadomie unikają. Stawiaj swoim dzieciom wyzwania, zostawiając je z nimi na długie okresy samotności, tak by były zdolne do radowania się własnym towarzystwem, do prowadzenia wewnętrznych dialogów. Dobrze „wyszkoleni” ludzie są uwarunkowani do lęku przed byciem samotnymi i szukają ciągłego towarzystwa poprzez internet, TV, urządzenia mobilne , płytkie znajomości, szybko nawiązywane i równie szybko porzucane, imprezy, przelotny seks, narkotyki, bzdurne ideologie, itp.. (FdP: uwierzcie, dobrze wiemy co tu umieszczamy 😉
Czy WASZE dzieci powinny mieć bardziej znaczące życie?! Przecież są do tego zdolne.
Najpierw, jednakże, musimy obudzić się, by dostrzec czym nasze szkoły są naprawdę: laboratoriami eksperymentowania na młodych umysłach, centrami treningowymi dla nawyków i postaw, których domaga się korpo- społeczeństwo.
Obowiązkowa edukacja służy dzieciom jedynie incydentalnie; jej prawdziwym celem jest przekształcenie ich w „służących”. W miarę swoich możliwości dla ich i własnego dobra nie dozwólcie, by ich dzieciństwo zostało rozciągnięte, nawet o jeden dzień.
Jeśli David Farragut mógł objąć dowództwo nad przechwyconym brytyjskim okrętem wojennym jako przednastolatek (nie miał wtedy jeszcze ukończonych 11 lat życia!), jeśli Thomas Edison mógł publikować swoje czasopismo w wieku lat 12, jeśli Benjamin Franklin mógł terminować w wydawnictwie w tym samym wieku (po czym przeszedł kurs studiów nieosiągalny dla absolwenta dzisiejszego Yale), nie ma potrzeby opowiadać, co wasze własne dzieci byłyby zdolne zrobić! U schyłku życia, po 30 latach spędzonych w okopach publicznej szkoły zrozumiałem, że geniusz jest tak pospolity jak ziemia. Sami dławimy nasz geniusz tylko dlatego, że jeszcze nie uzmysłowiliśmy sobie jak kierować populacją wykształconych mężczyzn i kobiet.
Rozwiązanie, jak sądzę, jest proste i pełne chwały. Niech kierują sobą sami!”
Wracając do „wywrócenia do góry nogami”, „odpaństwowieni”, uwolnienia, „odurzędniczenia.” Spojrzenia z perspektywy człowieka, a nie systemu. Kto to ma jednak zrobić? Zarządzający nią urzędnicy? . Pruski model edukacyjny był dobry dla Prusaków w XIX wieku, ale my potrzebujemy dziś zupełnie nowego, opartego na nowych fundamentach; potrzebujemy szkoły na miarę XXI wieku i musimy ją sobie wymyślić od nowa.
Co więc zrobić? Nie każdy znajdzie tyle determinacji, brawury, no i pieniędzy, by pokusić się o założenie własnej szkoły. Wybrać jakąś prywatną? Za drogo? Uczyć dzieci samemu? Ale jak znaleźć na to czas? A co powiedzą znajomi i sąsiedzi? A jeśli to nie wypali? To ryzykowne!! Skąd mam wiedzieć, że to mi się opłaci? … Smutne i żałosne podejście.
XV. Spójrz ile jest możliwości!
Już dziesiątki lat temu Alexander S. Neil ( http://www.summerhillschool.co.uk/ ) czy John Holt ( http://www.johnholtgws.com/ ), zaczęli mówić o uczeniu skoncentrowanym na potrzebach i zainteresowaniach dziecka. Tworzyli swoje szkoły, systemy pedagogiczne. Alternatywne, nowoczesne, inne.
Dziś wciąż działają ich kontynuatorzy. W cieniu edukacyjnej państwowej machiny nieraz nikną, ale nietrudno ich odszukać!
Podczas gdy jedni skupiali się na rozwijaniu urzędniczo-edukacyjnego molocha, znajdowali się i tacy, którzy postanowili na kształcenie dzieci popatrzeć inaczej. Sprzeciwić się. Pójść swoją drogą.
I tak na początku XX w. powstały ruchy tzw. edukacji progresywistycznej (http://pl.wikipedia.org/wiki/Edukacja_progresywistyczna ), pedagogiki nowego wychowania ( http://www.bryk.pl/wypracowania/pozosta%C5%82e/pedagogika/15366-pedagogika_nowego_wychowania.html ) czy pedagogiki reformy ( m. in.http://zspwp.pl/pedagogika_waldorfska ). Zobaczcie kim byli i czego dokonały takie osoby jak Maria Montessori, Rudolf Steiner, Celestyn Freinet czy John Dewey. Co pokazują inne przykłady począwszy od Janusza Korczaka , Marii Montessori (http://widziales.wordpress.com/cele-i-zalozenia-pedagogiki-mmontessori/ ) aż po Sugatę Mitrę ( http://www.ted.com/speakers/sugata_mitra ) lub Khan Academy (http://www.edukacjaprzyszlosci.pl/ ).
Prawda, żeby wyciągnąć wnioski z ich doświadczeń, potrzeba dużo odwagi i wyobraźni.
To krok w zupełnie inną stronę niż symulowane powszechnie reformy.
Czy już jesteśmy gotowi, by spróbować? Albo chociaż zainteresować się?
Czy może to jeszcze nieodpowiedni czas, to mnie nie dotyczy, ja przecież nawet nie mam jeszcze dzieci, to jakieś brednie, mam tego dosyć, głowa mnie boli, sam wiem lepiej, szkoda moich nerwów na to, mam sesję i pracę na głowie, przeżyłem już wystarczająco dużo stresu w życiu, a tak w ogóle to dobrze, że nie urodziłeś/aś się Tutsi, Irakijczykiem albo Ukraińcem jakieś 20 lat temu w którejś z ich ojczyzn, bo w tym momencie byłbyś na krawędzi załamania nerwowego, jeśli czujesz się, czytając ten artykuł, zmęczony. Myślisz, że tylko ty masz „ciężkie”, „stresujące” życie albo, że tylko Ciebie spotkały naprawdę przykre, niekiedy dramatyczne sytuacje? I czy nawet to upoważnia Cię do zaprzestania pracy nad sobą?
Może wychowano Cię byś myślał właśnie w ten sposób?
Filozof Andrzej Szahaj mówi o „zniewalającej mocy kultury”, badacze mózgu o uprzywilejowanych szlakach neuronalnych, a efektem obydwu jest trudność zejścia z raz wydeptanej ścieżki.
XVI. Rozwiązań jest jeszcze więcej. Różnorodności przykładów ciąg dalszy
W związku z kryzysem zaangażowania mądre głowy na Zachodzie już jakiś czas temu wpadły na to, aby wykorzystać gry i elementy budujące motywację w grach w edukacji. Bo skoro działa w biznesie, zadziała też i tutaj. [PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”] Dla przykładu, gamifikowanie otaczającego nas świata rozpoczyna się również w polskich szkołach.[PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
Nasz system szkolnictwa masowo produkuje tych, którzy nigdy nawet nie uwierzą w niecne zamiary systemu edukacji publicznej (pamiętasz cytat z początku tekstu?). Już dziś nawet nie trzeba wysyłać do rodziców karteczek z przypomnieniem, aby dziecko do szkoły zapisać. Wszyscy robią to bez bicza, bo wiedzą, że edukacją ważną jest. Edukacja tak, ale przymusowa państwowa?
Przymusowe szkolnictwo publiczne ma na celu indoktrynacje i demoralizacje. Rodzina jest zagrożeniem dla despotycznej tyranii, tyrania więc rozbija więzy rodzinne poprzez demoralizowanie dzieci w szkołach (Czy oni przypadkiem nie przesadzają w tym momencie?) Celem edukacji publicznej jest też ogłupienie, dzieci uczone są posłuszeństwa i powtarzania formułek, krytycyzm (Co ty wiesz o życiu, gówniarzu, że ośmielasz się odzywać?!– prosimy wrócić w tym miejscu do rozdziału XIV ). Należy więc sprywatyzować szkolnictwo, ograniczyć przymus szkolny i znieść obowiązkowe kanony programowe.
Może zlikwidujmy Ministerstwo Edukacji Narodowej, a decyzję czego i jak mają się uczyć dzieci pozostawiajmy stopniowo coraz bardziej rodzicom! Duża część z Was pamięta, a każdy widzi jaki wpływ na ilość i jakość towarów w sklepach miało wycofanie się państwa z centralnego planowania gospodarki w 1989 r. W każdej chwili równie rewolucyjna zmiana może się zacząć w polskich szkołach!
Oczywiście żartuję 😉 – na szerszą skalę, może będzie to miało miejsce za kilkanaście- kilkadziesiąt lat.
Jeśli chodzi o własne podwórko to także (oprócz wspomnianego wcześniej Korczaka) mamy czym się chwalić. Jako przykład można przywołać choćby szkołę Asbiro (https://www.asbiro.pl/ ) której genezę można uznać za sztandarowy przykład tego, że nabywać wiedzę ≠ edukować. Przed kilkoma miesiącami powstała także gra EUROCASH (na wzór osławionego Cashflow [ http://www.richdad.com/apps-games/cashflow-classic.aspx ])- najdalszą wizją (a zarazem świetnym pomysłem na biznes) jej twórców jest aby „przy każdej szkole w Polsce działał klub edukacyjny Eurocash, gdzie uczniowie będą mogli bawić się i uczyć, grając w Eurocash- jednocześnie!” ( http://www.eurocash.edu.pl/ ).
Poza wymienionymi wcześniej przykładami istnieje jeszcze np. kilkadziesiąt samych szkół podstawowych itp. konkretnych, doświadczonych i usystematyzowanych możliwości edukacji alternatywnej!
Oczywiście pojawi się prędzej czy później kolejny „problem” dojrzałego rodzica- skąd ja mam wziąć pieniądze na dodatkową (? 😉 szkołę dla swojego dziecka?!– jako proste, a jednocześnie finalnie tańsze rozwiązanie wskazuję przykład mi najbliższy- szczecińskie szkoły Navigator ( http://www.nawigator.edu.pl/ ) oraz Fala ( http://www.szkola.fale.edu.pl/). Proszę także spojrzeć ile wydaje się na podręczniki itp. w ciągu roku szkolnego.
Jak więc widać pomysłów i sposobów na edukację alternatywną nie brakuje.
Pozostaje kwestia świadomości, odpowiedzialności, chęci i odwagi obecnych oraz przyszłych rodziców.
Czy odważą się wyjść, choćby na początek jedną nogą, poza schemat i dać swojemu dziecku jak i sobie szansę, na zgoła inne, bardziej optymistyczne a zarazem realistyczne spojrzenie na świat?
XVII. Powrót na uniwersytet
W przestrzeni publicznej są obecne propozycje co należałoby zrobić z wyższą edukacją. Paweł Dobrowolski (Prezes Forum Obywatelskiego Rozwoju) program naprawy polskich uczelni zawarł w 3 konkretnych postulatach ( http://www.for.org.pl/pl/a/2157,FOR-ostrzega-nr-10-Polskie-uczelnie-sa-slabe-gdyz-niemadre-i-niepotrzebne-ustawy-nakazuja-ich-zla-organizacje ):
- zmniejszyć władzę, jaką profesorowie mają nad uczelniami i która pozwala uniwersytety obracać w ich prywatny folwark;
- odejść od ścisłej kontroli państwa nad tym, jak uczelnie są zorganizowane, a w jej miejsce pozwolić uczelniom dostosowywać ofertę do potrzeb studentów;
- w miejsce darmowych dziennych studiów na państwowych uczelniach dla dzieci z przeciętnie bogatszych domów, a płatnych studiów na prywatnych uczelniach dla dzieci z przeciętnie biedniejszych domów, należy wprowadzić powszechną odpłatność wraz z systemem kredytów studenckich i stypendiów.
- [PRZERWA- Pełen tekst: patrz „Komentarz”]
XVIII. Equilibrium
Wiemy co pomyśli większość, wiemy, że to co dla niektórych oczywiste obecnie, szersze grono społeczeństwa przyswaja i akceptuje dopiero po kilku- kilkunastu latach.
Proszę abyście nie zapominali o czym była mowa we wstępie oraz rozwinięciu 😉
„Jest to właściwie jakiś cud, że nowoczesny system nauczania nie zadusił [we mnie] do końca świętej ciekawości badawczej.”- Albert Einstein („Pisma filozoficzne”)
„Człowiek zyskuje wolność, gdy uwolni się od swego otoczenia. Tylko tak może zyskać jednostkowość. Krok ten musi jednak przypłacić „szaleństwem”. Ceną za wolność jest „obłęd.”- Slavoj Žižek („Cena wolności”)
Powyższy cytat dobrze obrazuje jak często czują się wolnomyślące jednostki w ociemniałym (np. „jak bogaty to złodziej”) , nietolerancyjnym („demokratycznym”) społeczeństwie. Bo w końcu najważniejsza jest święty spokój, stabilność, itp.., jednakże owa większość, paradoksalnie dręczona nieustannie przez myśli o braku realnych perspektyw, spłacie zaciągniętych kredytów, niestabilności (lub za niskich zarobkach) swojego etatu, bądź
po prostu wyniszczona pędem życia i ilością obowiązków nie wie prawdopodobnie, że: (do uważnych Czytelników- tak, to jeden z moich ulubionych cytatów 😉 „Kto wybiera bezpieczeństwo, a nie wolność, straci jedno i drugie.
„Przecież życie trzeba przeżyć, a nie dożyć jako państwowy niewolnik.”
Zbigniew Wyrozumski
„Edukacja ma tak wielką moc, że możemy kształtować umysły i zachowania młodych w dowolnie odpowiadający nam sposób i wyrabiać w nich takie nawyki, które będą im już zawsze towarzyszyć. ” – biskup Francis Atterbury (1663 – 1732)