Strach
Żyjemy w nudnych czasach, powierzchownie nudnych. XX wiek mamy już za sobą, a wraz z nim wszystkie jego najbardziej mroczne wydarzenia; obozy koncentracyjne stoją puste, nikt nikogo nie wywozi do lasu w bydlęcych wagonach, nie wyrywa się już paznokci w katowniach policji politycznej, przynajmniej w naszej części świata. Słowem sielanka.
Podstawowy spór polityczny toczy się o to, czy iść do Unii radośnie i w podskokach, jak by tego chciało PO, czy z grobową miną jak tego domaga się PiC, pardon PiS.
Jednakże w cieniu tego sporu, w prywatnych domach rozgrywają się ciche dramaty. Chorzy czekają latami na pilne operacje mające ratować ich życie, inni chorzy potwornie cierpią, bo władza zakazała używania leków np. na bazie konopi indyjskich; rodzice w trakcie rozwodu są zmuszani przez sądy do izolowania dzieci od drugiego rodzica czasami całymi latami, a pracownicy socjalni bez wyroku sądu zabierają rodzicom dzieci pod byle pretekstem, choćby z powodu niedostatku czyli biedy; urzędy jednym przypadkowym działaniem niszczą firmy, a często także dorobek całego życia ich właścicieli, a rząd wprowadzając drobne zmiany w tej czy innej ustawie potrafi zniszczyć z dnia na dzień dziesiątki tysięcy firm. Krajowy Rejestr Sądowy, czy urząd gminy jednym orzeczeniem, lub papierkiem może odebrać prywatnemu właścicielowi całą firmę i przekazać ją komuś innemu.
Można powiedzieć, że żyjemy w nudnych czasach, ale wielu z nas wcale się nie nudzi i nigdy nie wiadomo, kto w wyniku działań aparatu przymusu (czytaj: państwa) straci prawie wszystko co posiada.
Czy jest bezpiecznie?
A może dzieje się tak dlatego, że władza celowo wprowadza zagrożenie dla podstawowych ludzkich wartości? Dla tego, co najcenniejsze dla zdrowia, życia, dla trwałości rodziny i jej dorobku materialnego. Może władza chce by ludzie się jej bali? I uzyskuje posłuszeństwo poprzez zarządzanie strachem? Politycy tak chętnie korzystają w wyborach z haseł „bezpieczeństwa”. Zdają się mówić, my Wam damy bezpieczeństwo, ale zagłosujcie na nas, nie krytykujcie nas, siedźcie cicho, bo od nas zależy to czy macie pracę, firmę, mieszkanie; to my leczymy Was w czasie choroby, to my wydajemy wyroki, prowadzimy rejestry, sprawdzamy podatki i majątek. To my uczymy i wychowujemy Wasze dzieci. I w każdej chwili możemy je odebrać, a nawet bez wyroku sądu izolować od Was wiele lat. A potem już z wyrokiem.
Strach jest podstawowym narzędziem polityki wewnętrznej. Jest gwarancją władzy. Ten strach opiera się na szerokich uprawnieniach władzy tworzących aparat przemocy, przymusu, na zaangażowaniu w wielu dziedzinach naszego życia, ważnych i delikatnych. Jednym z filarów aparatu przemocy jest system oświaty obejmujący 5 milionów polskich dzieci. Prawie każda rodzina w Polsce ma co najmniej jedno dziecko w szkole. Władza trzyma swoje łapy na gardłach naszych dzieci, jeśli się zaczniemy się buntować, to łapska te zacisną się.
Światło w tunelu.
Oczywiście czasy się zmieniają. Za komuny prywatne szkoły były rzadkością. Moja mama chodziła do prywatnego przedszkola na Saskiej Kępie jeszcze w czasach stalinowskich. Dziś każdy, kto ma trochę pieniędzy i znajomości może założyć swoją własną szkołę. W 2008 roku pozwolono na otwieranie punktów przedszkolnych w praktyce oznacza to dostęp do rynku przedszkolnego dla osób bez większego kapitału i znajomości. Przed kilkoma laty dzieci uczące się w domu zamiast w szkole w skali kraju zmieściłyby się do jednego autobusu, po liberalizacji przepisów w 2009 z tej formy edukacji korzysta wiele tysięcy dzieci.
Władza też się boi
Strach jest podstawowym narzędziem sprawowania władzy, ale to nie oznacza że strach nie działa także na władzę. ONI boją się przede wszystkim utraty władzy. Patrzą w sondaże częściej niż do konstytucji. Jak ognia unikają kontrowersyjnych działań, a jeśli już coś robią to przykrywają temat jakimiś mamamimadzi. Ponieważ PiC i PO realizują praktycznie tę samą politykę może trochę w innej formie także w odniesieniu do systemu edukacji, a jak wiemy większość klasy politycznej wywodzi się ze stanu nauczycielskiego. Liczba uczniów dramatycznie spada z każdym kolejnym rokiem polityki antyrodzinnej rządu.
W 2006 PiC budując większość parlamentarną wysunął na stanowisko ministra Edukacji Narodowej znanego konserwatystę gawędziarza Romana Giertycha. Lewica zaskowytała. Młodzieżowi działacze anarchistyczni, antyklerykalni i komunistyczni rozpoczęli protesty w całym kraju przeciwko faszyzacji szkół. Tymczasem minister Giertych obiecując, że zmieni system oświaty nie do poznania objeżdżał kraj i organizował mnóstwo konferencji, na których propagował swoje narodowo-katolickie poglądy. Lewicowe media wspierały młodzież protestującą przeciwko ministrowi faszyście i zaczęły mocno promować edukację domową jako sposób ucieczki przed giertychowską szkołą. Straszono nas, że poglądy mecenasa ministra będą przekazywane dzieciom przez nauczycieli. Giertych nie zmienił w systemie oświaty nic istotnego, ale niechcący zmusił lewicowe media do promowania skrajnie indywidualistycznej formy obowiązku szkolnego, jaką jest nauczanie poza szkołą.
Poza nieskutecznym blokowaniem, promowanego przez PiC obniżenia obowiązku szkolnego, która w 2006 roku wprowadziła obowiązkową zerówkę, Roman Giertych prowadził politykę ignorowania opinii publicznej. Inicjatywę Uczniowską kazał gnębić administracyjnie, gdy tylko znalazła się na terenie ministerstwa. Głosy środowisk edukacji domowej był mu obojętny. Zignorował również moją inicjatywę: Akcja Dobrowolna Edukacja, a chwilę później, Biuro Praw Ucznia i Rodzica promujące natychmiastowe zniesienie obowiązku szkolnego. Mimo iż media, najprawdopodobniej przez pomyłkę, potraktowały tę inicjatywę jako jednostkę administracyjną rządu, BPUiR jako jednostkę administracyjną rządu i zrobiły wiele rozgłosu wokół postulatu zniesienia obowiązku szkolnego. Rozległy się nawet głosy by zdymisjonować mnie, ale było to niemożliwe, skoro sam się powołałem na wymyślone przez siebie stanowisko Rzecznika Praw Ucznia i Rodzica. Z tej inicjatywy pozostał jedynie portal www.prawa-ucznia.pl .
Oficjalnym powodem takiej postawy była, jak za dawnych lat, walka z analfabetyzmem. Jednak dobrze wiemy, że chodziło o zapewnienie „swoim” nauczycielom pewnych miejsc pracy, a władzy kolejnych narzędzi wywoływania strachu.
Potem przyszły przyspieszone wybory i pod presją niżu demograficznego ograniczającego liczbę etatów w edukacji państwowej, nowy rząd zdecydował się kontynuować politykę poprzedników i wprowadził, przygotowaną przez PiC, a blokowaną przez Giertycha reformę polegającą na obniżeniu wieku obowiązku szkolnego i przedszkolnego, oraz popularyzacji przedszkoli. Chcąc ratować posady nauczycieli, nie naraziwszy się na gniew reszty elektoratu, obniżenie wieku obowiązku szkolnego przedstawiono jako konieczność cywilizacyjną opartą na wzorcach wielu państw Europy zachodniej gdzie dwulatki masowo idą do przedszkola. Sama zapowiedź takiej reformy wywołała falę protestów. Najpierw P. Pertkiewicz namówił kilkanaście tysięcy osób do podpisania wysłanego politykom mailem listu, w którym krytykowano reformę i proponowano odejście od obowiązku szkolnego. Zaraz potem powstał ruch Ratuj Maluchy z czasem przekształcony w Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców które zebrało prawie milion podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie obniżenia wieku obowiązku szkolnego.
Ich argumenty jednak ograniczały się do kwestii materialnego przygotowania szkół na młodsze rzesze dzieci, pomijając znacznie bardziej istotne kwestie ideowe i wartości wyższe, jak chociażby autonomia rodziny. Ratuj maluchy został po cichu wsparty przez MEN, które uznało go za niegroźną intelektualnie miękką opozycję. Nadal jednak środowiska zwolenników edukacji domowej, tak jak i za poprzedniego ministra, były ignorowane.
Zaznaczmy, że obowiązujący w owym czasie stan prawny był dla edukatorów domowych niezwykle restrykcyjny; decyzję o zezwoleniu na spełnianie obowiązku szkolnego poza szkołą mógł wydać tylko dyrektor szkoły publicznej, znajdującej się w obwodzie zamieszkania ucznia. Mógł, ale nie musiał i prawie żaden takich zezwoleń nie wydawał nikomu.
Wiatr zmiany
W środowisku edukacji domowej zastanawialiśmy się nad propozycją zmian ustawowych, możliwych do przyjęcia przez Sejm, które by otworzyły nieco szerszy dostęp do edukacji pozaszkolnej. Propozycje były różne, ale żadna nie szła tak daleko jak zapis nowelizacji ustawy, który ukazał się wkrótce potem. Otóż, MEN zdecydował się jednocześnie obniżyć wiek obowiązku szkolnego i pozwolić na spełnianie tego obowiązku poza szkołą praktycznie każdemu, na życzenie rodziców. Dlaczego rząd zdecydował się na tak odważny krok? Myślę, że doszło tu do zbiegu czterech czynników.
- Presja „swoich” nauczycieli by zapewnić im miejsca pracy na wiele lat mimo niżu demograficznego;
- Zepchnięcie przez ministra Giertycha lewicowych oszołomów na pozycje zwolenników skrajnie indywidualistycznej edukacji pozaszkolnej.
- Chęć zamknięcia ust krytykom obniżenia wieku obowiązku szkolnego motywowanych wartościami wyższymi, w tym prawem rodziców do wychowywania swoich dzieci;
- Przesunięcie granicy dyskursu publicznego na temat obowiązku szkolnego – wytyczonego przez moje Biuro Praw Ucznia i Rodzica – poprzez twardo postawione żądanie zniesienia jakiejkolwiek formy obowiązku szkolnego.
To zdumiewające doświadczenie nauczyło nas kilku rzeczy. Primo, żeby być realistą i żądać…niemożliwego! Secundo, że przewidzenie wszystkich skutków działania władz jest bardzo trudne. Wreszcie, tertio, że uparta konsekwentna walka kilku ludzi może zdziałać cuda.
W tym miejscu pragnę złożyć szczególne podziękowania pionierom edukacji domowej: Izie i Markowi Budajczakom, Nancy i Wiesławowi Stebnickim, a także wielkiej propagatorce homeschoolingu, Natalii Dueholm. Ich historie są zbyt ciekawe by pisać o nich w kilku zdaniach, do tematu tego jednak wrócimy na łamach Instytutu Carla Mengera. Tym bardziej, że wkrótce ukaże się ksiązka Wiesława Stebnickiego pt. Homeschooling.
Victoria!
Z jednej strony obowiązek szkolny objął już nawet 5. letnie dzieci, a jednocześnie otwarto bardzo szeroką furtkę pozwalającą na jego realizację bez konieczności wychodzenia z domu. Jedyne ograniczeniem, jakie po starym systemie pozostało, czyli konieczność złożenia wniosku w określonym terminie, niby drobiazg, ale jednak kłopotliwy, zostało usunięte.
Ostatnia nowelizacja ustawy o systemie oświaty, która weszła dziś (sic!) w życie zniosła i ten mankament. Teraz już można uchronić dziecko przed szkołą w każdym momencie roku szkolnego, nawet po wydaniu świadectw. Oznacza to praktyczne zniesienie obowiązku szkolnego.
Nadal jednak wisi nad nami groźba odebrania władzy rodzicielskiej i przymus ekonomiczny wynikający z tego, że szkoły publiczne są przynajmniej pozornie bezpłatne i zazwyczaj zlokalizowane blisko domu. Ale, kto powiedział, że władza chce się pozbyć podstawowego swojego filaru – strachu.
Krzysztof Olędzki
Ursynów, 3 czerwca 2014